Jan Flasza (Muzeum w Bochni)
Szanowni Państwo,
18 czerwca 2020 r. miałem ten temat przedstawić w ramach Czwartkowego Spotkania Muzealnego, które jednak z uwagi na trwającą pandemię, zostało odwołane. W tej sytuacji postanowiłem materiał, który wtedy przygotowałem, opublikować na stronie internetowej Muzeum. Mam nadzieję, że ten frapujący temat, dotykający zagadnień tak bardzo ważnych a wciąż mało lub zupełnie nieznanych, uda się kiedyś rozwinąć w postaci, na jaką w pełni zasługuje.
W tyglu ludzkiej niedoli
Życiowy dramat bezpowrotnej utraty rodzinnego miejsca, rozdzierający ból na myśl o pozostawionym domu, jego zapachu, przyjaznej, oswojonej przestrzeni. Życie zburzone przez polityczną układankę wielkich mocarstw w Jałcie. Utrata swojej ziemi – „Ojczyzny najbliższej” i bezmiar upokorzeń, bo w nowej Polsce nadano im nawet w urzędniczej nomenklaturze piętnujące określenie „cudzoziemiec“. A przecież nie przyjeżdżali z obcego kraju, wcześniej była tam Polska! Teraz ekspediowano ich przeważnie na Ziemie Zachodnie, gdzie mieli zbudować dla siebie nowy dom. Dla innych, którzy tam także zmierzali, jak np. przesiedleńcy z przeludnionej i rozdrobnionej wsi galicyjskiej, ta podróż w nieznane wynikała z chęci wyrwania się ze świata braku możliwości rozwoju – z małych gospodarstw rolnych, nędznych, a często wręcz prymitywnych warunków bytowych. Czynniki te niewątpliwie popychały najodważniejszych i nie mających nic do stracenia do podjęcia odważnej decyzji, aby zrobić skok na głęboką, nieznaną wodę. Mamy więc z jednej strony przymusową zsyłkę, z drugiej obietnicę nowej Klondike – przysłowiowego poszukiwania i płukania złota.
W tym ogromnym tyglu ludzkiego nieszczęścia, bezmiaru wielotygodniowych przymusowych wędrówek w różnych kierunkach, przemieszanych z nadzieją na lepszą przyszłość dla siebie i rodziny, znaleźli się zarówno ludzie poczciwi szukający po prostu miejsca do godnego życia, jak i awanturnicy, których nigdy nie brakuje w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną. Prostaczkowie i herosi, naiwni i cwaniacy, ludzie uczciwi i wyjęci spod prawa – również nowej władzy. Tacy, co chcą budować własną przyszłość pracą, jak i ci, którzy zawsze będą dążyć do osiągania bogactwa kosztem innych. Mali i wielcy szabrownicy, złodzieje, donosiciele, karierowicze, cwaniacy wszelkiej maści, ideowcy i szalbierze. Całą paletę ludzkich charakterów, jakie ujawniły się na Ziemiach Zachodnich, odnajdziemy zwłaszcza w polskich filmach, obrazujących ten niespokojny czas. Pojawiające się niekiedy w odniesieniu do nich określenie „dziki Zachód” wcale nie wydaje się przesadzone.
Porzucenie rodzinnego nieba, krajobrazu, swojskości, dobytku i pamiątek, których albo się nie mogło albo nie zdążyło zabrać ze sobą – czy to ze Wschodu, czy z Małopolski albo Podkarpacia, nie ułatwiało odnalezienia się w zupełnie innej rzeczywistości. Na pewno nie sprzyjało szybkiej i bezbolesnej aklimatyzacji w obcej przestrzeni kulturowej, z towarzyszącą często obawą utraty tego skrawka nowego życia, które z takim mozołem starano się jednak budować. Przez wiele lat po zakończeniu wojny u wielu mieszkańców Ziem Zachodnich tlił się niepokój, czy nie będzie kolejnego Września, czy po te majątki nie wrócą ci, którzy je w wyniku radykalnej zmiany granic utracili? Trwożliwie śledzono każdy najdrobniejszy przejaw niemieckich resentymentów nazywanych w oficjalnej propagandzie rewizjonizmem. Długo nie było widać aktywności budowlanej na tym terenie, bo korzystano z substancji pozostawionej przez Niemców na zasadzie prostej eksploatacji. W związku z tym przez lata nieinwestowania musiała ona ulec dekapitalizacji. Z bezpośrednich rozmów z ludźmi, którzy tam zdecydowali się osiedlić, prawie zawsze dało się wyczuć z trudem tylko tłumione poczucie jakiejś tymczasowości tego stanu.
Gehenna akcji przesiedleńczej, upokarzające warunki egzystencji w punktach etapowych, wielotygodniowa podróż często odkrytymi wagonami wraz z końmi i bydłem, głód, zimno, choroby, tułaczka – to nieodłączne obrazy towarzyszące powojennym losom wielu Polaków. Zdarzało się, że po przekroczeniu wschodniej granicy Polski pociągi z przesiedleńcami i ich dobytkiem stały na stacjach po kilka tygodni a na odcinku pomiędzy Bochnią a Krakowem jechały trzy dni! Do dziś mam w pamięci opowieści rodzinne o tej osadniczej epopei rozgrywającej się gdzieś pomiędzy Bochnią, Nysą, Dzierżoniowem, Świdnicą i Jelenią Górą. Na miejscu wyznaczonym lub wybranym do osiedlenia nie było bezpiecznie, przede wszystkim z uwagi na ciągłą jeszcze obecność żołnierzy radzieckich i zwykłych bandytów. Niektórzy nie wytrzymywali tej presji i starali się powrócić w rodzinne strony. Zapewne również wielu z Państwa może przywołać podobne przykłady, bo trudno spotkać wieś w powiecie bocheńskim, z której ktoś nie wyjechałby na Ziemie Zachodnie nazywane coraz częściej w oficjalnej propagandzie Ziemiami Odzyskanymi.
Pierwsze pokolenie osadników starało się podtrzymywać kontakty z ziemią rodzinną, gdzie przecież zostali ich bliscy. Jeździli więc na święta i na groby, częstym gościem był w tamtych latach „wujek z Zachodu”, „ciotka z Jeleniej” lub „kuzyni ze Zgorzelca”. Zapewne niektórzy pamiętają jeszcze obrazy z ponad wszelką miarę zatłoczonych pociągów relacji Przemyśl-Wrocław lub Przemyśl-Szczecin, Kraków-Jelenia Góra, które przez wiele lat po wojnie były łącznikami pomiędzy nowym i starym światem.
Jest już wobec tych spraw właściwy dystans czasowy
Czas repatriacji i akcji przesiedleńczo-osadniczej poddawany był od samego początku interpretacji historycznej oraz ideologicznej. W tym gąszczu powikłanych spraw i dramatów ludzkich jak w lustrze odbijają się mechanizmy charakterystyczne dla każdego rewolucyjnego – neofickiego zapału, prowadzącego się w zaskakująco krótkim czasie do zakłamania, ucisku, represji, okrucieństwa a czasem zbrodni. Takim był i tamten czas naiwnej wiary i nadgorliwości, w którym gubiła się przyzwoitość. Widać w nim dokładnie wszystkie słabości nowego porządku, które po kilkudziesięciu latach doprowadziły do jego spektakularnego upadku.
Niniejsze opracowanie zaledwie dotyka tej wielowymiarowej rzeczywistości, przedstawiając ją na przykładzie Bochni – jednego z miast małopolskich, które również zostało włączone w bieg zachodzących wydarzeń. Bogaty materiał źródłowy dotyczący tego problemu znajduje się w oddziale bocheńskim Archiwum Narodowego w Krakowie. Należy mieć nadzieję, że skłoni młode pokolenia badaczy do wnikliwego rekonstruowania całej złożoności epoki, wobec której istnieje już właściwy dystans czasowy, umożliwiający formułowanie wyważonych ocen.
Cenne są zwłaszcza materiały Powiatowego Oddziału Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Bochni. Pozwalają na poznanie lokalnych aspektów działania urzędu, któremu Dorota Sula poświęciła monografię pt. „Działalność przesiedleńczo-repatriacyjna Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w latach 1944-1951” (Lublin 2002). Akta Starostwa Bocheńskiego umożliwiają z kolei naświetlenie problemu z perspektywy władz powiatowych, które w tym procesie, z uwagi na swoje usytuowanie ustrojowe, miały odegrać istotną rolę.
Poza urzędowymi źródłami archiwalnymi pozostają jednak jeszcze, dla wypełnienia tego zaledwie naszkicowanego obrazu, relacje, wspomnienia, listy, fotografie. Niektóre być może trzymane są nadal w rodzinnej szufladzie lub przechowywane w pamięci ludzi, którzy właśnie odchodzą. Będziemy ogromnie zobowiązani za przesyłanie na adres Muzeum w Bochni: kontakt@muzeum.bochnia.pl lub: jan.flasza@muzeum.bochnia.pl wszelkich materiałów z zakresu poruszanej problematyki, jak również własnych odczuć, spostrzeżeń i uwag, opartych na wspomnieniach, rodzinnej narracji i tradycji. Może zechcą wypowiedzieć się w tej sprawie także ci, którzy już „tam“ się urodzili, wychowali, wykształcili, pracowali lub pracują, próbując określić swoją obecną przestrzeń kulturową. Z jakich elementów się składa, jakie są w niej punkty odniesienia, czy ziemie, na których osiedlili się przed kilkudziesięcioma laty przodkowie, mogą już nazwać swoją „Ojczyzną najbliższą“? Tak, jak my mówimy o naszym najbliższym otoczeniu, żyjąc w Małopolsce, miejscu, z którego często jest „ich ród“.
Przelotowy Punkt Etapowy w Bochni
W obrazie Bochni i powiatu bocheńskiego z czasu, gdy przemieszczenia ludności w różnych kierunkach występowały z tak ogromną intensywnością, zwraca uwagę działalność Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR), który został powołany na mocy dekretu PKWN z 7 października 1944 r. Początkowo jego zadaniem była organizacja „repatriacji“ (tak nazywano depatriację, czyli przymusowe wysiedlenie ludności z rodzinnych stron, głównie z terenów ZSRR) na pojałtańskim terytorium Polski. Dekret z 7 maja 1945 r. rozszerzył zakres działania PUR, podporządkowanego Ministerstwu Administracji Publicznej, o migracje wewnątrz terytorium państwa. Nakazał organizowanie „powrotu wysiedlonych przez niemieckiego okupanta do poprzednich miejsc zamieszkania“ oraz „przesiedlenia na tereny odzyskane ludności z innych okręgów państwa polskiego“. Pod tym ostatnim sformułowaniem kryło się tak ogromne w swojej skali działanie, jak akcja przesiedleńczo-osadnicza z innych terenów na Ziemie Zachodnie i Północne. PUR miał się zajmować opieką sanitarno-żywnościową podczas prowadzenia repatriacji i przesiedlenia, planowym rozmieszczaniem repatriantów i przesiedleńców oraz organizowaniem ich osadnictwa na ziemiach polskich, prowadzeniem dla nich akcji pomocy.
Zarząd Centralny PUR z siedzibą w Łodzi dla efektywności działania tworzył oddziały wojewódzkie, którym ściśle podporządkowano oddziały powiatowe, powołane oficjalnie do życia 13 sierpnia 1945 r. Zakładano szybkie ich zorganizowanie w tych powiatach, gdzie już wcześniej znajdowały się Rejonowe Inspektoraty Osadnictwa lub Punkty Etapowe. Ponieważ wkrótce pojawiły się zasadnicze trudności wobec potężnej fali migracji oraz niska efektywność mechanizmu sprawnego przemieszczania ludności, dlatego powołano urząd Generalnego Pełnomocnika Rządu do Spraw Repatriacji. W praktyce jednak stał się on nie tyle sprzymierzeńcem, co swoistą konkurencją dla PUR. Temu bowiem pozostawiono teraz jedynie organizację transportu przesiedlonych i opiekę nad nimi na powojennym terytorium państwa polskiego. Wszystkie inne kwestie związane z przemieszczaniem się ludności należały do kompetencji nowego urzędu. Skutkowało to oczywiście stopniowym redukowaniem kompetencji agend powiatowych PUR i marginalizowaniem ich znaczenia także przez władze lokalne. Pomimo tego, że do współpracy z PUR w prowadzeniu akcji przesiedleńczej władze administracyjne wszystkich szczebli zostały zobowiązane. To one miały powoływać powiatowe i miejskie Komitety Przesiedleńcze zajmujące się planowaniem i koordynowaniem akcji przesiedleńczej oraz jej propagowaniem. Coraz bardziej ciążyła też PUR presja rosnącego w siłę, a wkrótce zupełnie już wszechwładnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, który stawał się konsultantem bez mała wszystkich spraw, zwłaszcza przesiedleńczych.
Podstawową rolę w realizacji przesiedleń ludności odgrywały Punkty Etapowe PUR. Zadaniem punktów wlotowych, usytuowanych przy nowej granicy wschodniej, było przejęcie przybywających i udzielenie im koniecznego wsparcia materialnego i finansowego oraz niezbędnej pomocy żywnościowej. Punkty Etapowe przelotowe rozlokowane były wzdłuż linii kolejowych, którymi kierowano transporty repatriantów. Wyspecjalizowane były przede wszystkim w dostarczaniu przesiedleńcom transportów, żywności i utrzymywaniu sprawnego kierowania transportów do punktów docelowych. Na punktach tych wydawano repatriantom gorące posiłki i kawę, zaopatrywano ich w suchy prowiant, udzielano zapomóg finansowych lub w naturze, jeśli nie otrzymali ich wcześniej. Punkty przeładunkowe wyspecjalizowane były w przeładunku transportów z taboru szerokotorowego na system kolei normalnotorowej, zaś punkty docelowe dokonywały rozładunku transportów i kierowały przesiedleńców do przeznaczonych im czy też obranych przez nich miejsc osiedlenia.
Niełatwe życie repatrianta i przesiedleńca
Punkty Etapowe na terenie ówczesnego województwa krakowskiego utworzono w Białej, Bochni, Krakowie, Miechowie, Szczakowej i Tarnowie. Punkt w Bochni miał charakter typowego punktu przelotowego i został formalnie otwarty już 8 marca 1945 r., gdy jeszcze trwały działania wojenne. Z uwagi na zadania i logistykę jego usytuowanie narzucało się samo. Optymalną lokalizacją byłby oczywiście jeden z obiektów przedwojennych koszar wojskowych nieopodal stacji kolejowej. Taką też decyzję podjęto na zebraniu władz powiatowych, samorządowych, kierowników instytucji i rozmaitych stowarzyszeń. Z relacji pierwszego kierownika Punktu Etapowego Władysława Rusina (1881-1953), od 1934 r. emerytowanego profesora gimnazjum bocheńskiego, wynika, że „Gmach koszar wskutek działań wojennych i rabunku ludności przedstawiał marny widok. Niemal wszystkie szyby w oknach były wybite, dachówka w ¾ zerwana, piece zniszczone, instalacja elektryczna zerwana, drzwi porozbijane, bez zamków i klamek itp.” W krótkim czasie, stosunkowo niewielkim kosztem, udało się przeprowadzić niezbędny remont, czyli „oczyścić sale i składy, uruchomić wodociąg, pokryć dach”. Po dwóch tygodniach, gdy prace dobiegały końca, „Komenda Wojenna odebrała gmach na użytek wojska“, wyznaczając nową lokalizację punktu w drugich koszarach na terenie Bochni – przy ul. Krakowskiej 16. Jak raportował Rusin: „Nowy budynek przedstawiał się nieco lepiej od poprzedniego. Trzeba było jednak oczyścić sale, wprawić około 50 szyb, naprawić klamki i drzwi, sprawić nowe zamki i kłódki, zremontować kuchnię, sprowadzić kotły, naprawić wodociągi, ustępy, wybudować latrynę dla mężczyzn, naprawić składy, przygotować magazyny na bagaż dla repatriantów “. Udało się także naprawić zdewastowaną instalację elektryczną. Do Wydziału Propagandy w starostwie zwrócono się z prośbą o założenie megafonu, który umożliwiłby repatriantom słuchanie audycji radiowych. Pod koniec kwietnia 1945 r. obiekt był gotowy na przyjęcie repatriantów. Niemniej „z powodu braku łóżek, a przede wszystkim sienników, ułożono pod ścianami sal słomę, na której chętnie przybyli repatrianci spoczywają“.
Warunki przebywania w Punkcie Etapowym określał regulamin. Dla każdej sali, do której zakwaterowano repatriantów, wyznaczano komendanta. Jego zadaniem miało być „trzymanie porządku, ładu i spokoju“, wydawanie bloczków żywnościowych do jadalni oraz czuwanie nad stanem zdrowotnym podopiecznych. Opiekę lekarską w zaimprowizowanym ambulatorium i izbie chorych powierzono lekarzowi powiatowemu dr. Władysławowi Krupie oraz dr. Kazimierzowi Sobolowi. Nad bezpieczeństwem repatriantów i ich dobytkiem miała czuwać wyłoniona spośród nich straż porządkowa. Punkt Etapowy prowadził dwie kuchnie – na miejscu i na stacji kolejowej, które dysponowały trzema kotłami o łącznej pojemności 600 litrów. Musiał także zorganizować wyżywienie żywego inwentarza należącego do repatriantów.
W nowej sytuacji nie bez znaczenia było wzbudzenie do nich życzliwego stosunku mieszkańców Bochni. W tym celu kolportowano odezwy wyjaśniające cel i okoliczności akcji przesiedleńczej. Efekty były jednak umiarkowane. Także Społeczny Komitet Opieki nad Repatriantami, zawiązany z inicjatywy Rusina 27 marca 1945 r., nie przejawiał na razie żadnej aktywności. Warto zaznaczyć w tym miejscu, że aby przeciwdziałać samoorganizacji i integracji repatriantów Wojewódzki Inspektor Punktów Etapowych instruował, że intencją PUR nie jest tworzenie komitetu repatriantów, lecz komitetów społecznych dla repatriantów.
Choć pojemność Punktu Etapowego w budynkach pokoszarowych przy ul. Krakowskiej szacowano na 500 osób, repatriantów trzeba było umieszczać także na kwaterach prywatnych. Wydawać by się mogło, że ze względu na ich dobro, współpraca z władzami powiatu i miasta będzie oczywistością. Tak się jednak nie stało. Niebawem Władysław Rusin musiał dość zdecydowanie przypomnieć władzom, że kwaterunek repatriacyjny polega na przymusowym zajęciu przez PUR na podstawie ustawy o powszechnym obowiązku świadczeń wojennych. Przekonywał, że to jego urząd został utworzony dla niesienia pomocy repatriantom i otoczenia ich szczególną opieką: „Przez zetknięcie się bezpośrednio z nimi, przez zbadanie ich położenia, ich stosunków rodzinnych, majątkowych itp. PUR tylko jest w stanie poznać potrzeby tych nieszczęśliwych i choćby częściowo tylko ulżyć ich niedoli. Słuszną zatem byłoby rzeczą, by PUR miał decydujący wpływ na pomieszczenie ich po kwaterach, w których przyjdzie im dłuższy czas „przebywać“. Taka zdecydowana postawa spowodowała oczywiście odwet – natychmiastowe niezapowiedziane kontrole ze strony władz powiatu i miasta a niebawem także władz nadrzędnych z Krakowa. Uznano, że Rusin prowadzi zbyt samodzielną działalność i w dodatku kwestionuje ustalenia Komisji Kwaterunkowej.
„Na etapie”, czyli w wirze pracy
Punkt Etapowy od początku znalazł się w wirze intensywnego działania. Na dzień 29 marca 1945 r. obsada bocheńskiej placówki przedstawiała się następująco: Władysław Rusin – kierownik Punktu Etapowego, Aleksander Tatara – sekretarz-buchalter, Wiktor Schindler – kasjer, inż. Juliusz Machniewicz – gospodarz, Stefan Zachara – Inspektor Rejonowy Osadnictwa, mgr Stefan Bierowski – radca prawny, Andrzej Wolanin – referent dla miasta, Józefa Fijak – sekretarka, Władysław Gut – referent dla wsi, Bronisław Gut i Tadeusz Hołuj – konwojenci. Po odejściu Rusina Punktem Etapowym kierował krótko Stefan Bierowski prowadzący sprawy prawne PUR, których w repatriacyjno-przesiedleńczym zawirowaniu było bez liku. Jego zastępcą w zakresie logistyki był przesiedleniec z Lwowa, inż. Juliusz Machniewicz. To zresztą nie jedyny repatriant, który znalazł zatrudnienie w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym. Ze Wschodu przybyła także nauczycielka mgr Janina Mielnicka, która latem 1945 r. przejęła obowiązki kierownika a następnie naczelnika PUR. W świetle źródeł placówka jawi się jako grono ludzi ofiarnych, choć nie najlepiej opłacanych i nie zawsze mających wsparcie władz. Nie liczące godzin pracy, często całodobowej, ani swoich skromnych funduszy, którymi niekiedy trzeba było łatać powszechny niedostatek wszystkiego.
Początkowo zamierzano osiedlać repatriantów przede wszystkim na terenie Bochni i powiatu bocheńskiego, głównie w domach pożydowskich i poniemieckich; kierowano ich również w miarę możliwości do miejscowych zakładów pracy. Zakładana przez kierownictwo PUR chłonność powiatu, a więc osób mogących się osiedlić na tym terenie wynosiła 5 000. Była jednak mocno przeszacowana z uwagi na niedostatek mieszkań oraz miejsc pracy. Wynikało to ze słabości miejscowego przemysłu oraz przeludnienia i rozdrobnienia wsi podbocheńskiej, która sama potrzebowała pilnych rozstrzygnięć. Koncepcja wyłącznie lokalnego rozwiązania problemu rozsiedlenia repatriantów stała w sprzeczności ze strategiczną polityką przesiedleńczą władz. Dążyły one za wszelką cenę do jak najszybszego zagospodarowania terenów przyznanych Polsce z uwagi na ich potencjał osadniczy i propagandowy. Osadzanie repatriantów w zupełnie obcym środowisku miało przy tym jeszcze tę istotną dla władzy zaletę, że znacznie ograniczało pokusy integrowania się repatriantów z ustabilizowaną społecznością Małopolski, czy innych województw centralnych. Na tych ziemiach kontrolowanie tego procesu było wtedy nieporównanie trudniejsze, niż w amorficznej społeczności Ziem Odzyskanych.
Dożywianie na stacji kolejowej
Dla repatriantów „przechodzących tranzytem ze Wschodu”, czyli jadących transportami kolejowymi przez Bochnię, w jednym z budynków stacyjnych zwanym szopą uruchomiono Punkt Odżywczo-Sanitarny. Warunki jego funkcjonowania były na początku fatalne. Brakowało przede wszystkim oświetlenia elektrycznego, co w przypadku całodobowej działalności punktu miało podstawowe znaczenie. O ogólnej mizerii świadczy prośba PUR do Wydziału Aprowizacji w starostwie o „wydanie zlecenia na zakup 1 pary rusztów do pieca, gdyż obecne są już zupełnie przepalone, co bardzo utrudnia gotowanie posiłków“. Ze względu na ogromne trudności aprowizacyjne wydawano na razie tylko kawę a raczej jej namiastkę i chleb. Wciąż czekano na przydział ze starostwa takich „rarytasów”, jak marmolada i konserwy. Sytuacja zaczęła normalizować się dopiero po kilku miesiącach.
W pierwszym okresie funkcjonowania Punktu Etapowego – do 20 czerwca 1945 r. wydano 2 722 śniadań, 2 713 obiadów, 2 768 kolacji – w sumie 8 203 posiłki. Zużyto przy tym 743 kg chleba, 75 kg cukru, 36 kg kawy, 95 kg mąki, 25 kg jarzyn, 3 186 kg ziemniaków, 34,7 kg tłuszczu, 50 kg soli, 110 kg kaszy, 289 kg mięsa, 9 ½ l octu, 93 l mleka chudego, 300 kg buraków, 130 kg twarogu, 60 kg kapusty kiszonej, 12 metrów sześciennych drewna opałowego. Blisko tonę siana wykorzystano do wykarmienia inwentarza żywego, który wieźli repatrianci.
Niełatwa współpraca
Pomimo niewątpliwych sukcesów bocheńskiego PUR, władzom powiatowym zdarzało się czasem „zapomnieć “ o zaproszeniu jego przedstawiciela na jakieś ważne zebranie w sprawie akcji przesiedleńczej. Początkowo starostwo wykazywało nawet pewną opieszałość w działaniu. Gdy PUR pracował już od dwóch miesięcy pełną parą, starosta Władysław Sztafirowski dopiero 28 maja 1945 r. zwołał w siedzibie starostwa przy ul. Białej 1 zebranie założycielskie Powiatowego Komitetu Przesiedleńczego. Ponaglany zresztą przez władze zwierzchnie w związku z rysującymi się „ogromnymi zadaniami odnośnie podjęcia akcji przesiedleńczej z terenów przeludnionych i zniszczonych na tereny zachodnie”. Ponieważ województwo krakowskie uznano za obszar wymagający „szczególnie wytężonej akcji”, zachodziła konieczność przesiedlenia stąd na Ziemie Zachodnie w jak najkrótszym czasie 500 000 osób. W skład komitetu weszli oprócz PUR przedstawiciele: Powiatowego Komitetu Repatriacyjnego, Komisarza Ziemskiego przy Powiatowym Urzędzie Ziemskim, Powiatowego Zarządu Samopomocy Chłopskiej, Delegata Rządu dla Spraw Reformy Rolnej, Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Powiatowego Urzędu Informacji i Propagandy, partii politycznych- Polskiej Partii Robotniczej, Polskiej Partii Socjalistycznej, Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, Powiatowego Związku Pracowników Państwowych, Powiatowego Komitetu Szkół Rolniczych, Powiatowego Komitetu Opieki Społecznej, Polskiego Związku Zachodniego oraz burmistrza Bochni. Powiatowy Komitet Przesiedleńczy podejmował często uchwały, które dezawuowały lub wręcz utrudniały działania PUR. Nie poparł go też w staraniach o usprawnienie transportów przesiedleńców poprzez przydzielenie pociągu wahadłowego czy szerszego wykorzystania pustych transportów kolejowych przejeżdżających przez Bochnię. Powstało również wiele zatargów na tle wystawiania przez PUR przesiedleńcom i repatriantom biletów kolejowych. Nieporozumienia towarzyszyły również poleceniu przekazania przez PUR środków pieniężnych własnych i starostwa Społecznemu Komitetowi Pomocy dla Repatriantów do jego wyłącznej dyspozycji, bez żadnej możliwości kontroli ich wydatkowania. Zdeterminowany kierownik PUR próbował interweniować w tych sprawach u swoich władz zwierzchnich, „Ponieważ poruszone zagadnienia są lub mogą pozostawać w sprzeczności z zadaniami i organizacją PUR jako całości, dlatego upraszam o załatwienie powyższej sprawy w taki sposób, żeby tut. urząd mógł dalej prowadzić swą agendę bez jakichkolwiek tarć z jakąkolwiek władzą, względnie o zastanowienie się, czy w tych okolicznościach i warunkach istnienie Punktu Etapowego PUR w Bochni jest w ogóle celowe“.
„Aby później niepotrzebnie nie błąkać się po liniach kolejowych Dolnego Śląska“
Początkowo PUR rejestrował repatriantów w Punkcie Etapowym na podstawie kart ewakuacyjnych. Następnie wydawano im zaświadczenie przesiedleńcze, które uprawniało do otrzymywania kart żywieniowych i innych świadczeń np. zapomóg pieniężnych i rzeczowych. Tak było jednak tylko na początku. Zaświadczenia wydane przed 5 maja 1945 nie miały już po tym terminie mocy i charakteru zaświadczenia przesiedleńczego wydawanego teraz w starostwach. Zgodnie z nowym porządkiem prawnym Powiatowy Komitet Przesiedleńczy, w którym przewodnictwo objął nowy starosta, Antoni Wolff, zaś pełnomocnikiem akcji przesiedleńczej był inspektor szkolny Jan Dębek, rozesłał 11 lipca 1945 r. do wójtów na terenie powiatu bocheńskiego okólnik, w którym ustalił obowiązujące odtąd procedury przesiedleńcze. Karty przesiedleńcze dla wszystkich wyjeżdżających na Zachód miały wypełniać na podstawie wymaganych załączników urzędy gminne. Rolnikom wystarczało, jako załącznik, zaświadczenie Gminnej Rady Narodowej, stwierdzające, że przesiedleniec jest wzorowym rolnikiem i dobrym obywatelem. Świadectwa lojalności obywatelskiej, wystawiane dotąd przez Powiatową Radę Narodową, były już niepotrzebne. Wszystkie karty przesiedleńcze miały się znajdować w specjalnej kartotece, a ich posiadacze powinni być przygotowani w każdej chwili do wyjazdu. Po nadejściu informacji o terminie transportu, karty dostarczano do biura Powiatowego Komitetu Przesiedleńczego, który po ich opieczętowaniu wydawał bilety kolejowe na przejazd. O terminie i liczbie osób, które mogły wyjechać z danej gminy, urzędy gminne były powiadamiane telefonicznie. W pierwszym rzędzie mieli wyjeżdżać ojcowie rodzin, pozostali członkowie rodziny udawali się później transportem zbiorowym pod opieką gminnych kierowników grup, o ile znane im były już adresy gospodarstw zajętych przez delegatów rodzin. Zazwyczaj pouczano przy okazji o konieczności dokładnego zapoznaniu się z trasą transportu, aby później „niepotrzebnie nie błąkać się po liniach kolejowych Dolnego Śląska“.
Niekiedy mniej zdyscyplinowani lub słabo zorientowani w świecie przesiedleńcy starali się omijać procedury przesiedleńcze. Często sprzyjały temu okoliczności, wszystko przecież działo się w ekstremalnie trudnych warunkach, pod presją czasu. Zarząd Centralny PUR już 6 czerwca 1945 r. wytknął swoim agendom w terenie, iż „Praktyka wykazuje, że duży odsetek repatriantów i przesiedleńców porzuca przyznane im gospodarstwa rolne i w poszukiwaniu lepszych przenosi się z miejsca na miejsce“. Celem zlikwidowania tych szkodliwych dla akcji osadniczej spontanicznych wędrówek zalecano umieszczanie na kartach i zaświadczeniach ewakuacyjnych repatriantów i przesiedleńców odnotowania daty przybycia na etap, udzielenia zapomogi, względnie innej pomocy, przydziału gospodarstwa, warsztatu pracy lub mieszkania. Jednocześnie zalecano ograniczenie pomocy tym, u których stwierdzono „brak chęci osiedlenia się, objęcia pracy lub porzucenia przydzielonego gospodarstwa“. O tym, że nie były to uwagi oderwane od rzeczywistości, świadczy całkiem konkretny przypadek jednego z osadników wywodzących się z terenu powiatu bocheńskiego. Tenże osadnik zjawił się 14 września 1945 r. w Powiatowym Oddziale PUR w Bochni i złożył następujące zeznanie, które zaprotokołowano. Jego tekst tak znakomicie ilustruje problem, że przytaczamy go prawie w całości: „Pragnąc się przesiedlić na nowoodzyskane tereny poniemieckie wyjechałem na Śląsk, by znaleźć sobie gospodarstwo rolne. W przejeździe przez powiat prądnicki [prudnicki-JF] zauważyłem, że niektóre wsie są niezaludnione i postanowiłem tam się osiedlić. Jedną z takich wsi była wieś Leszno (Leszna). Zgłosiłem się więc u sołtysa, ale ten okazał się Niemcem i dla pozbycia się mnie kazał mi się zgłosić po czterech dniach, jakby ten okres miał o czymś decydować. Nie mogąc czekać tyle czasu udałem się do wsi Mochów i tam sołtys tym razem Polak poinformował mnie, że nie warto się tu zatrzymywać, że są jedynie małe gospodarstwa jedno, najwyżej dwu- hektarowe, tymczasem z tego, co sam widziałem i z informacji ludzi postronnych wynika, że są i siedmiohektarowe, tylko, że klika jakaś jest zainteresowana tym, żeby tam Polaków nie dopuszczać. Gdy zwróciłem się w tej sprawie do urzędu PUR w Prądniku zażądano ode mnie karty przesiedleńczej. Miałem kartę przesiedlenia do Świdnicy, bo tam zamyślałem się osiedlić, a tylko widząc tyle niezaludnionych wsi zmieniłem zamiar. Wtedy inspektor osadnictwa znalazł trudność w tym, że karta przesiedleńcza opiewa na Świdnicę i w bardzo niegrzeczny sposób tam mnie odesłał. Tak więc nasze ziemie znajdują się jeszcze ciągle w rękach niemieckich, w dwóch wsiach powiatu Prądnickiego nie powiewa prawie na żadnym domu polska chorągiewka, a miejsca dla tych, którzy by tam chcieli się osiedlać nie ma“.
W tej swoistej epopei przesiedleńczej nagminnie zdarzały się oczywiste pomyłki urzędnicze, przeoczenia, rozmaite nierzetelności, ale zapewne także celowe działania obu stron naruszające prawo np. przy stwierdzaniu tożsamości na podstawie zeznań świadków. Niestety, tak jak w przypadku kart ewakuacyjnych i przesiedleńczych, zdarzało się sporo mniejszych lub większych nieuczciwości a niekiedy zwyczajnych szwindli. Dokumenty często były gubione w chaosie pierwszych miesięcy przesiedleń, czasem celowo. Zdarzało się, że nawet nie zostały wystawione, choć się na nie powoływano. Innym razem ginęły lub gdzieś się zawieruszyły wskutek działań nie zawsze jeszcze sprawnej administracji. W korespondencji bocheńskiego PUR zachowały się pisma z innych oddziałów powiatowych, dotyczące poszukiwań osób zaginionych lub „zawieruszonych“ gdzieś na Ziemiach Odzyskanych. Urzędy rozsyłały informacje wzajemnie się informując i ostrzegając przed udzielaniem pomocy, ponieważ zdarzało się i tak, iż „Wymieniony od dłuższego czasu oddaje się nałogowo włóczęgostwu. Posiada tymczasowe zaświadczenie tożsamości i próbuje to wykorzystywać“. Przesiedleńcy czasem dopiero po kilku latach, gdy już nieco okrzepli na nowym miejscu, prosili PUR-y o przesłanie kart przesiedleńczych lub wystawienie ich duplikatów w celu uzupełnienia kart osadniczych. Z chwilą, gdy sytuacja na Ziemiach Zachodnich ulegała stopniowej normalizacji, tamtejsze urzędy zaczęły żądać okazania dokumentów lub uzupełnienia danych. Od 1 kwietnia 1946 r. placówkom PUR na Ziemiach Odzyskanych nie wolno było udzielać pomocy osobom przybyłym na te tereny z pominięciem właściwego trybu postępowania. Ponaglani przez nie osadnicy słali do rodzimych stron błagalne listy prosząc o pomoc w zdobyciu odpowiednich dokumentów lub ich uzupełnienie. Znamy przynajmniej kilka takich przypadków z rejonu Świdnicy, Oleśnicy czy Krosna Odrzańskiego. Czasem, jak w przypadku przesiedleńca z Jodłówki, zaświadczenie było potrzebne do otrzymania trzystuzłotowej zapomogi („Jestem z przesiedlenia zadowolony, powodzi mi się nie najgorzej, tylko pieniędzy mało, więc proszę o załatwienie mojej sprawy“). Przesiedleniec z Rzezawy prosił o przysłanie duplikatów kart przesiedleńczych, „ponieważ mi się gdzieś zgubiła po złożeniu jej w Starostwie Powiatowym w Świdnicy“. Mieszkaniec Świdnicy, który przyjechał tam z Ostrowa Szlacheckiego w 1945 r., prosił po dwóch latach o potwierdzenie swojej sytuacji („z sobą nic nie zabrałem i nic nie pozostawiłem“).
Rezultaty godne podziwu
Bocheński PUR od początku swej działalności do 15 sierpnia 1945 r. wystawił 1183 dokumenty. Były to karty przesiedleńcze, dowody tożsamości oraz zaświadczenia o przewożonym dobytku. Repatriantom znajdującym się pod opieką placówki wypłacono zapomogi w łącznej kwocie kilkudziesięciu tysięcy złotych.Akcja przesiedleńczo-repatriacyjna przybrała największe rozmiary w okresie do stycznia 1946 r. W tym czasie wysłano ze stacji Bochnia pięć transportów zbiorowych, poza tym przez cały czas, w zależności od potrzeb, wysyłano wagony pojedyncze. Do 31 grudnia 1945 r. wyjechało 7 197 rodzin, ogółem 12 144 osoby, ze wsi 9 302, z miasta 2 842. Pod względem struktury podział wyglądał następująco: 9 821 rolników, 204 kupców, 306 rzemieślników, 944 pracowników umysłowych, 869 innych. Stacją docelową była wtedy przeważnie Świdnica, lecz przesiedleńców kierowano także m.in. do Bielska, Gliwic, Jeleniej Góry, Kłodzka, Oławy, Strzelina, Środy Śląskiej, Wrocławia, Legnicy, Zielonej Góry.
Uzyskaniu rzetelnych informacji o terenach wyznaczonych do przeznaczonych do zajęcia, przydatnych w przygotowaniu właściwej akcji osadniczej miały służyć delegacje przesiedleńców wysyłane na Ziemie Zachodnie przez powiaty. Jednakże na te całkiem racjonalne metody zasiedlania władze przez jakiś czas spoglądały z rezerwą, zwracając uwagę na niecelowość tej praktyki a zwłaszcza naganność pokrywania kosztów podróży z budżetów starostw lub Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Uznano, że skuteczne rezerwowanie działek okazuje się w praktyce niewielkie w stosunku do poniesionych kosztów, zaś delegacje powodują jedynie zamieszanie w całej akcji osadniczej. Gdy jednak już osłabł pierwszy impet osadniczy, stanowisko to uległo złagodzeniu. Dwa lata później władze wojewódzkie PUR w Krakowie wydały swoim oddziałom powiatowym zalecenie, aby „pouczać delegacje wyjeżdżające na Wschód lub Zachód, że w razie zarezerwowania przez nich gospodarstw muszą w oznaczonych terminach zająć te gospodarstwa, w przeciwnym razie przesiedleńcy spóźniający się nie będą mogli wnosić pretensji, jeśli zarezerwowane przez nich gospodarstwa zostaną zajęte przez innych przesiedleńców“. Za Ziemie Zachodnie wyjechały wtedy z Bochni trzy delegacje w liczbie 16 osób. Pierwsza zarezerwowała majątek Witowice koło Oławy o powierzchni 252 ha, druga zajęła 11 gospodarstw indywidualnych w powiecie Wołów, trzecia majątek Wierzynkowo o pow. 160 ha. Na początku czerwca 1947 r. odbył się pod przewodnictwem starosty i instruktora osadniczo-parcelacyjnego wyjazd w celu obejrzenia majątków w województwie szczecińskim, zaś wójt wiśnicki Jan Kaczmarczyk wydelegował wtedy „celem zbadania warunków osadnictwa“ właścicieli kilkumorgowych gospodarstw z Połomia Dużego, Wiśnicza Starego i Woli Nieszkowskiej.
Niełatwa rola organizatora transportów
Z chwilą przejęcia inicjatywy osadniczej przez władze powiatowe, PUR stał się w zasadzie tylko organizatorem samych transportów. Oddalenie jego Punktu Etapowego od dworca kolejowego o półtora kilometra przysparzało wiele trudności, zwłaszcza w pierwszych miesiącach, gdy ruch ludzi był naprawdę ogromny. Należy wspomnieć, że repatrianci przemieszczali się ze sporym i często kłopotliwym dobytkiem (zwierzęta hodowlane i karma dla nich, narzędzia rolnicze i sprzęty gospodarskie). Punkt Etapowy zmagał się nieustannie z dotkliwym brakiem środków komunikacyjnych, choć te na jego zapotrzebowanie miało zapewnić starostwo. Były to głównie furmanki dostarczane w ramach obowiązkowych kontyngentów przez mieszkańców wsi, często oddalonych o kilkanaście kilometrów od Bochni, co często utrudniało terminowe odprawianie transportów. Władysław Rusin nieraz narzekał, że musiał je wynajmować prywatnie. Środki komunikacyjne były niezbędne najpierw w celu przewiezienia bagażu przesiedleńców ze stacji kolejowej do Punktu Etapowego przy ul. Krakowskiej, a później z powrotem, gdy formowano transport repatriantów na zachód. Zmorą było przekładanie terminu transportów lub nieterminowe podstawianie wagonów. O tym, z jak ogromnymi trudnościami spotykał się na tym polu bocheński PUR, świadczy choćby odwołanie transportu przewidzianego na dzień 19 października 1945 r. W tej sytuacji należało zapewnić przewiezienie ze stacji kolejowej na Punkt Etapowy całego dobytku 87 osób – 33 sztuk bydła oraz blisko 25 ton bagażu. Sytuacja stawała się dramatycznie trudna, gdyż zaszła konieczność przetrzymania, przez czas bliżej nieokreślony takiej liczby ludzi na Punkcie Etapowym. Oczywiście oprócz kolejnych grup repatriantów, które już zostały zakwaterowane. Problemem był w tym czasie nawet przydział przez starostwo tony węgla dla ogrzania pomieszczeń, w których miały przebywać dzieci oraz do gotowania posiłków. Bezinteresownej pomocy w przewiezieniu wspomnianego mienia ze stacji kolejowej na Punkt Etapowy udzieliła dyrekcja kopalni soli.
Mimo że w grudniu 1945 r. napływ repatriantów wyraźnie zelżał, sytuacja wcale nie stała się łatwiejsza, a nawet jeszcze się skomplikowała. Ponieważ do Bochni przybyła jednostka wojskowa nr 83747, Rejonowy Komendant Uzupełnień por. Jan Kubicki poprosił PUR o opuszczenie budynku przy ul. Krakowskiej. Poinformował jednocześnie, że władze przeznaczyły dla PUR lokal przy ul. Bernardyńskiej 19. Wyposażenie Punktu Etapowego: 18 szaf dwudrzwiowych, 7 szaf jednodrzwiowych, 11 stołów, 25 łóżek, 7 ławek, 4 krzesła, „nadto w kuchni 5 sztuk rur blaszanych z trzema kolankami oraz 5 kotłów” pozostawiono wojsku. Pomimo trudności komunikacyjno-logistycznych, związanych z organizacją transportów, siedziba Punktu Etapowego PUR przy ul. Krakowskiej przynajmniej zapewniała repatriantom w miarę przyzwoite warunki pobytu. Nowy lokal przy ul. Bernardyńskiej składał się z trzech pomieszczeń biurowych i magazynowych (dary z UNRA) na drugim piętrze; dla potrzeb Punktu Etapowego można było przeznaczyć zaledwie dwa pomieszczenia w suterenach (kuchnia i noclegownia). A i tak kilka miesięcy później Komitet Opieki nad Repatriantami ze Wschodu, wcześniej zajmujący lokal przy Bernardyńskiej, zaczął się domagać jego opuszczenia z uwagi na planowane otwarcie przedszkola. Jednakże dopiero pod koniec 1948 r. PUR przeniósł się do lokalu wynajętego od władz miasta przy ul. Kazimierza Wielkiego, Był to już schyłkowy okres działalności tej j instytucji prowadzący wprost do jej likwidacji.
Ziemie Zachodnie potrzebują fachowców
Rok 1945 miał na Ziemiach Zachodnich, opuszczonych już w znacznej mierze przez ich dotychczasowych mieszkańców, charakter szczególny. Szacuje się, iż wiosną 1945 r. pozostawało tam około 40 % stanu przedwojennego, czyli około 3,5 mln osób łącznie z autochtonami. Poważnym wyzwaniem były żniwa z tysiącami hektarów dojrzałych zbóż do skoszenia i zebrania. Z tego względu, oprócz prowadzenia normalnej akcji przesiedleńczej, rozmaite podmioty działające na terenie powiatu bocheńskiego, jak np. Zarząd Powiatowy Związku Samopomocy Chłopskiej, organizowały doraźne wyjazdy robotników rolnych. Ziemie już opuszczone, lub wciąż jeszcze opuszczane przez Niemców, potrzebowały także pilnie wykwalifikowanej i niewykwalifikowanej siły roboczej w przemyśle. Zachodziła potrzeba, ratowania, odbudowy i uruchomienia zniszczonej w wyniku działań wojennych podstawowej infrastruktury technicznej. Występowało ogromne zapotrzebowanie na pracowników kolejowych do najszybszego obsadzenia placówek i uruchomienia gęstej sieci połączeń. Ministerstwo Komunikacji już w kwietniu 1945 r. wskazywało na konieczność przekierowania znacznej liczby kolejarzy z terenu dawnej Dyrekcji Lwowskiej do DOKP we Wrocławiu. Zachęcano ich bezzwrotnymi zasiłkami, organizowano stołówki zakładowe, dopóki przybysze na tyle okrzepli w nowym miejscu, aby mogli prowadzić własne gospodarstwa domowe.
20 czerwca 1945 r. PUR w Krakowie zwracał się do Rejonowych Inspektorów Osadnictwa i Punktów Etapowych o rozpropagowanie zapotrzebowania Dolnego Śląska na robotników wykwalifikowanych i rzemieślników, monterów maszynowych i elektrotechnicznych, których należało kierować do Krakowa, gdzie otrzymywali zaopatrzenie i bilet kolejowy do Legnicy. Zalecano, aby przesiedlać na Ziemie Zachodnie przede wszystkim osoby młode, pełne sił, energiczne, rzutkie. Starcy, inwalidzi, „rodziny słabsze” mieli pozostać w województwach centralnych.
Ciekawą lekturę stanowi zapotrzebowanie trzech dolnośląskich miast różnej wielkości z października 1945 r. rozesłane do agend PUR.
Miasto Lwówek potrzebowało krawców, szewców, fryzjerów. Tamtejsze starostwo chciało przyjąć do pracy 2 buchalterów, całą obsługę referatu opieki społecznej – w sumie 10 różnych urzędników, poczta 10 telefonistek, Urząd Ziemski 3 urzędników. Oferowano pracę w szkolnictwie, gdzie należało od podstaw zorganizować cały inspektorat oświaty, potrzebowano również 10 nauczycieli. W miejscowym urzędzie skarbowym był tylko naczelnik, szukano więc personelu. Lokalny samorząd chciał zatrudnić 10 sekretarzy, 15 rachmistrzów, 15 maszynistek, 30 „różnych sił pomocniczych” oraz 30 sołtysów. Szpital pilnie potrzebował 2 chirurgów, 5 lekarzy, 5 akuszerek, 2 pielęgniarki. Ubezpieczalnia społeczna w ogóle nie posiadała żadnej obsady.
Państwowa Fabryka Wagonów we Wrocławiu oferowała zatrudnienie „od ręki“ nie tylko fachowcom, lecz także 500 robotnikom niewykwalifikowanym. Dworzec Wrocław Główny chciał zatrudnić 3 murarzy, 10 stolarzy, 10 szklarzy, 10 dekarzy, 3 malarzy, warsztaty 10 mechaników, monterów, techników radiowych, ślusarzy, stolarzy, tokarzy. Oddział robót kolejowych Wrocław-Odra: 10 szklarzy, 10 malarzy, 30 dekarzy, 10 ślusarzy, 10 blacharzy, 10 zdunów, 20 stolarzy, 40 cieśli, 30 murarzy i aż 500 robotników. Dyrekcja Lasów Państwowych Wrocław chciała 10 pracowników tartacznych, brakarzy surowca i tarcicy, 6 murarzy, 4 szklarzy, 5 stolarzy. Wrocławskie firmy budowlane szacowały zapotrzebowanie na 100 osób. Maszynistów wszystkich specjalności poszukiwała fabryka drutów, zaś Zjednoczenie Energetyczne Okręgu Dolnośląskiego inżynierów do obsługi linii wysokiego napięcia. Zakłady zajmujące się instalacją i naprawą systemów centralnego ogrzewania poszukiwały inżyniera, monterów i pomocników. Chłodnia potrzebowała murarzy, stolarzy, maszynistów do urządzeń chłodniczych i techników, a miejski tabor samochodowy mechaników. Śląskie Zakłady Śrub „Archimedes“ zgłosiły zapotrzebowanie na 10 szklarzy, 10 murarzy, 3 stolarzy, 5 ślusarzy do remontu maszyn, 20 ślusarzy, 3 elektromonterów. Poszukiwano krawcowych i szwaczek.
W Jeleniej Górze tamtejsze Zjednoczenie Południowe zgłaszało zapotrzebowanie na tokarzy, ślusarzy, szlifierzy, metalowców, ślusarzy precyzyjnych i aż 100 frezerów. Fabryka przyrządów lotniczych chętnie przyjęłaby elektrotechników i radiotechników. Do przędzalni wełny czesankowej potrzebne były prządki, skrętki i inne pracownice. Przemysł szklarski potrzebował do działu optycznego wyrabiającego soczewki robotników znających się na obróbce szkła. Przedsiębiorstwo robót budowlanych zamierzało pilnie zatrudnić inżynierów, techników i innych. Oprócz tego 16 przedsiębiorstw w powiecie jeleniogórskim chciało zatrudnić w sumie aż 1500 robotników! Fabryka Chemiczna Jelenia Góra pilnie potrzebowała chemików do działu chemiczno-farmaceutycznego, Rzeźnia Miejska laborantów, buchalterów, bilansistów, maszynistek z pożądaną znajomością języka niemieckiego. Do szkoły rzemieślniczej przy fabryce lotniczej w Jeleniej Górze potrzeba było 10 chłopców na naukę ślusarstwa precyzyjnego.
Jednocześnie coraz częściej zdarzały się sytuacje, że akcję osadniczą na danym terenie blokowano, wskazując na jego nasycenie. 25 lipca 1945 r. Punkt Etapowy w Oleśnicy powiadomił, że powiat oleśnicki „jest już dostatecznie zaludniony“, wobec czego nie należy tam na razie kierować transportów. Zalecono również wstrzymanie ich do Jawora, „gdyż powiat ten jest całkowicie osiedlony“.
Według centrali PUR transporty „elementu wiejskiego“ nadal jeszcze można było kierować do Świdnicy (ok. 5 000 osób) oraz Trzebnicy (ok. 5 000 osób). Podano też inne miejscowości, gdzie można było ekspediować transporty z przestrzeganiem rozdzielnika na „element miejski“ i „element wiejski“ (ten drugi w poniższym zestawieniu podano w nawiasie): Paczków 7 000 osób, Głuchołazy 9 000, Kłodzko 10 000 (60 000), Lewin 1 000, Nowa Ruda 5 000, Duszniki 3 000. We wrześniu 1945 r. agendy powiatowe PUR otrzymały kolejne wskazówki z centrali, aby przy kierowaniu transportów uwzględniać chłonność osadniczą danego terenu (podajemy ją w nawiasie). Przesiedleńcy z powiatów: Biała, Chrzanów, Bochnia, Tarnów, Dąbrowa Tarnowska mogli być kierowani do Oławy (1 950 rodzin), Oleśnicy (425), Strzelina (1 028), Namysłowa (800). Natomiast z powiatów Olkusz i Miechów – do Milicza (1 200 rodzin) i Trzebnicy (1 000). Zalecano, aby w organizowaniu przesiedleń kierować się proporcjami: 90% ludności wiejskiej i 5-10% miejskiej (głównie mieli to być urzędnicy). 4 grudnia 1945 r. PUR w Krakowie przesłał podległym placówkom powiatowym kolejny wykaz chłonności osadniczej Dolnego Śląska do wiadomości i stosowania.
Osadnictwo wojskowe
Sprawą odrębną było zasiedlanie Ziem Zachodnich zdemobilizowanymi żołnierzami Wojska Polskiego. PUR zaopatrywał ich w bilety kolejowe, aby w jak najkrótszym czasie mogli się zgłosić w „punkcie rozdzielnym osadnictwa wojskowego” w Gorzowie lub Legnicy. Stamtąd byli kierowani do objęcia konkretnych gospodarstw. 17 września 1945 r. Ministerstwo Administracji Publicznej przesłało wykaz rodzin wojskowych, które „należy w jak najkrótszym czasie przesiedlić na zachodnie tereny Polski“, kierując je do punktu rozdzielczego osadnictwa w Lubaniu. Pod koniec 1945 r. kierownik PUR w Bochni informował Zastępcę Komendanta dla Spraw Politycznych Rejonowej Komendy Uzupełnień, że w samym tylko listopadzie udzielono zdemobilizowanym wojskowym 71 zapomóg doraźnych w kwocie 12 000 zł i wydano im 698 posiłków w Punkcie Dożywiania na stacji kolejowej. W październiku 1947 r. mógł już poinformować starostwo i RKU, że w tym miesiącu już „nie udzielono żadnej pomocy zdemobilizowanym żołnierzom“.
Cały dobytek przy sobie
Opisy tego wszystkiego, co przesiedleńcy zabierali ze sobą wyruszając w daleką drogę, przypominają jako żywo sceny z filmu „Sami swoi“. Ileż mówi o tamtym czasie protokół zdeponowania 18 kwietnia 1945 r. dobytku repatrianta ze Stanisławowa w magazynie Punktu Etapowego w Bochni: 1 czerwony wsyp na pierzynę i siennik razem w worku, 2 worki ziemniaków, 7 worków zboża, 1 beczka, 1 baniak blaszany, 1 kuchenka blaszana, 1 rura do piecyka, 1 lustro, 2 kuferki drewniane z tych jeden próżny a w drugim stara podarta bielizna, 1 rama okienna na szybę, 1 rama okienna bez szyby“.
Nieocenionym źródłem do opisania tego zjawiska są dziesiątki zaświadczeń wydanych przez bocheński PUR, w których lakonicznie spisano przesiedleńczy dobytek. Niewielkie kartki wzruszają a czasem zaskakują. Mieli je przy sobie, jako potwierdzenie wiezionej własności przesiedleńcy zarówno ze wschodu, zakwaterowani tymczasowo na terenie powiatu bocheńskiego, jak i rdzenni mieszkańcy, decydujący się na radykalną zmianę w swoim życiu i wyprawę w nieznane. Zabierali wszystko to, co było pod ręką a mogło im pomóc rozpocząć w miarę normalne życie na nowym miejscu. W kraju tak tragicznie doświadczonym przez wojnę niczego przecież nie było, stąd nie dziwi tak częsta obecność w przesiedleńczym dobytku choćby maszyn do szycia. Ponieważ należało się zabezpieczyć na każdą okoliczność, dlatego zabierano ze sobą pościel, bieliznę, ubranie, naczynia kuchenne, żywność czy stary rower. Wśród wiezionych na zachód przedmiotów były nie tylko rzeczy niezbędne, lecz mające często znaczenie emocjonalne i sentymentalne. Repatriantka przesiedlająca się z Bochni do Gliwic wiozła 4 pary firanek, 2 kilimy, tapczan, szafę, chodnik, maszynę do szycia firmy Singer, naczynia kuchenne, bieliznę pościelową (6 prześcieradeł, 5 kopert, 8 poszewek), 4 białe obrusy, 1 szary obrus „z niebieskim szlakiem”, pościel (2 kołdry, 6 poduszek, 2 jaśki, wełniak). Ktoś inny oprócz roweru, maszyny do szycia, naczyń kuchennych i stołowych, pościeli, bielizny, ubrań i materaców, wiózł dziecięce łóżeczko. Wielu nie wyobrażało sobie życia w nowym gospodarstwie bez ulubionej krowy, konia, prosiaka, kozy a nawet znajomych kur czy królików. Przesiedleniec wyruszający do Wrocławia wziął nie tylko kozę, owcę, 5 królików, 18 kur, żywność, lecz nawet żarna! Kobieta przesiedlająca się do Świdnicy zabrała krowę i 2 kozy, zaś inna mieszkanka powiatu „dwie małe świnki stanowiące jej własność na objęte przez nią gospodarstwo“ w Lutomii, w powiecie świdnickim. Kilku przesiedleńców do Tłustomostów w pow. głubczyckim zabrało pełny inwentarz: krowy, konie, cielęta i prosiaki. Repatriant ze wschodu, wyruszający z Bochni do Bielska postanowił zabrać na nowe miejsce pełne wyposażenie gospodarstwa: 2 krowy, 2 kozy, cielę i barana. Zabierano nie tylko zwierzęta hodowlane, lecz także karmę dla nich: ziemniaki, buraki pastewne, zboże i siano. Każdy, jeśli nie dopadło go zniechęcenie, o które było łatwo z uwagi na ogólną sytuację, starał się odnaleźć swoje miejsce na tej nowej „ziemi obiecanej”. Czasem szukano powodzenia w handlu, dlatego zabierano wagi a nawet trochę towaru na dobry początek.
Niekiedy dobytek przesiedleńca jawił się w biednej powojennej rzeczywistości wręcz jako luksusowy. Repatriantka przesiedlająca się z Bochni do Oliwy zabierała ze sobą pianino, meble: 4 szafy, 2 łóżka, „konzolę“, 6 krzeseł, stół kuchenny, maszynę do szycia, pościel, bieliznę osobistą, zegar ścienny oraz 20 obrazów. Ktoś inny jechał szukać szczęścia z pięcioma walizami, skrzynką narzędziową, workiem pościeli, radiem 4-lampowym marki Nora-Forni Csardas W28 oraz motocyklem marki NSU.
PUR, kierując do zawiadowcy stacji kolejowej w Bochni zamówienia na wagony, starał się o dostosowanie ich do konkretnych potrzeb, choć z oczywistych względów możliwości były na tym polu ograniczone. Moglibyśmy podać w tym miejscu dziesiątki przykładów formowania takich indywidualnych transportów. Z uwagi na ograniczoną objętość i tak już obszernego tekstu, ograniczmy się jedynie do kilku przykładów. Na dzień 14 grudnia 1945 r. podstawiono 15-tonowy wagon kryty w celu przewiezienia do Głuchowa i Świdnicy, na przydzielone już gospodarstwa, czterech rodzin przesiedleńców z Leszczyny, Lipnicy Dolnej i Nieprześni w liczbie 14 osób. Do wagonu oprócz nich załadowano 3 konie, 4 sztuki bydła i kozę, paszę dla zwierząt oraz bagaż ważący około 4 tony. Do tego samego Głuchowa jechały jeszcze trzy rodziny z Łapczycy z 3 końmi, 3 sztukami bydła, 2 wozami, pługami, bronami, półtoratonowym bagażem (m.in. młynek do zboża, 2 m³ siana, 1 m³ owsa). Podobną podróż 10-tonowym wagonem odbyła 18 lutego 1946 r. do Jeleniej Góry sześcioosobowa rodzina z Nieszkowic Małych, która oprócz bydła zabrała ok. 3 tony bagażu, zaś podróżujące wraz z nią rodziny z Dąbrowy koło Brzezia i Szczurowej 3 kozy, 2 prosiaki i tonę bagażu. Niemal identycznym wagonem jechali dwa dni wcześniej z Bochni do stacji Boczów w powiecie rzepińskim przesiedleńcy z Bieńkowic i Pogwizdowa, wiozący na swoje nowe gospodarstwa 3 krowy, 3 konie, 3 prosiaki, 18 kur oraz 5 ton bagażu. Ale byli i tacy, którzy przy sobie nie mieli absolutnie nic.
Przesiedleńcy, zanim trafili do celu, często musieli odbyć niezwykle uciążliwą, wieloetapową a bywało, że i kilkutygodniową podróż. Często w wagonach odkrytych, przy trudnych warunkach atmosferycznych, stąd nagminnie zapadali na choroby. Zmagali się z niewyobrażalnym wysiłkiem fizycznym na przeładunkowych i docelowych punktach etapowych Warunki tych podróży dobrze oddaje dramatyczna prośba Władysława Tomzy, kolejnego naczelnika PUR w Bochni, do Wojewódzkiego Oddziału PUR w Krakowie z 21 marca 1947 r.: „Obecnie wyjeżdżają przeważnie ludzie młodzi z małymi dziećmi i inwentarzem żywym. Zdarzają się wypadki, że jazda z Bochni do Płaszowa trwa 3 doby. Z tych powodów proszę, by Wojew. Oddział zechciał wystąpić do Dyrekcji Kolei państw. ze stanowczym żądaniem dostarczenia przesiedleńcom wagonów krytych, tym bardziej, że obecna niepogoda i zimno narażają całe rodziny jadące wagonami odkrytymi na choroby“. Po drodze na przesiedleńców czyhały rozmaite niebezpieczeństwa z kradzieżami i rozbojami włącznie. Spotykały nie tylko zwykłych ludzi, lecz nawet funkcjonariuszy PUR. Dowodzi tego przykład dr Marka Litmana, kierującego drugim transportem repatriantów z Lwowa, który pomiędzy Tarnowem i Bochnią został napadnięty przez czterech osobników. Pobity do krwi i obrabowany bezskutecznie szukał pomocy na stacji kolejowej w Bochni, gdzie na pewien czas zatrzymał się pociąg. Na trasie pomiędzy Bochnią i Krakowem ci sami złoczyńcy zabrali mu trzy walizy i jakże cenny w tamtych czasach odbiornik radiowy.
„Punkt Odżywczy pracuje permanentnie dzień i noc“. Repatrianci z Sybiru
Od 1946 r. mamy do czynienia z zasadniczą zmianą w ruchu przesiedleńczym. O ile jeszcze 19 kwietnia 1946 r. przechodził przez Bochnię duży transport repatriantów ze stosunkowo blisko położonego rejonu Borysławia i Drohobycza, to w maju rozpoczął się kilkumiesięczny napływ repatriantów z Sybiru. „Punkt Odżywczy pracuje permanentnie dzień i noc“ – pisano w jednym z raportów, gdyż w maju 1946 r. odnotowano aż 64 transporty wiozące 41 370 repatriantów ze Wschodu. Ze względu na fakt, że większość została zaprowiantowana w Rzeszowie i Tarnowie, stąd w Bochni posiłki otrzymali tylko ci, których nie zdążono zaopatrzyć wcześniej, lub którym przysługiwał następny posiłek ze względu „na rozpiętość czasu między wyjazdem z Tarnowa a przyjazdem do Bochni“. W maju wydano w Punkcie Odżywczym na stacji kolejowej aż 5 506 posiłków. Jednocześnie w tym samym czasie wysłano z Bochni na Zachód 15 wagonów, przesiedlając w nich 284 osoby – członków rodzin już tam osiedlonych. Wypłacono także zapomogi doraźne na kwotę 29 700 zł, lecz z uwagi na duży napływ Sybiraków potrzeby okazały się o wiele większe. Wzmożony napływ repatriantów z Sybiru trwał także w czerwcu. Dramatyczne wybory, przed którymi stawali, opisuje jeden z raportów: „Są to ludzie pochodzący z tego powiatu, którzy mieszkali, jako koloniści przez kilkanaście lat na Wschodzie i dziś wracają do miejsca urodzenia. Czasem zastają tu rodzinę, częściej nie odnajdują nikogo i wyjeżdżają przy naszej pomocy na Zachód“. Na stacji kolejowej w Bochni zatrzymało się w czerwcu wprawdzie 41 transportów, lecz większość z nich została już zaprowiantowana w Tarnowie, stąd wydano im jedynie 3 293 posiłki. Podobnie jak w przednich miesiącach prowadzono akcję przesiedleńczą z terenu powiatu, ekspediując 20 wagonów z 569 osobami, członkami rodzin przesiedlonych wcześniej. Choć oficjalnie repatriacja z ZSRR zakończyła się z dniem 15 czerwca 1946r. to transporty z repatriantami szły dalej. W lipcu i sierpniu zatrzymały się w Bochni 24 transporty. Ze względu na wcześniejsze zaprowiantowanie wydano więc 2067 posiłków, zmniejszyła się również zdecydowanie kwota wypłacanych zapomóg. Zarazem na Zachód wysłano 222 osoby do rodzin już tam osiedlonych. Delegaci zdołali pozyskać do parcelacji 16 folwarków w powiecie wrocławskim, więc dołączyły do nich kolejne 292 osoby. Wrzesień był kolejnym miesiącem spadku dynamiki akcji przesiedleńczej. Wprawdzie w Bochni zatrzymało się 28 transportów, lecz wydano zaledwie 1682 porcji żywnościowych. Coraz częściej zaczęły się pojawiać głosy, że Punkt Etapowy w Bochni jest w ogóle zbędny, zaś punkt dożywiania na stacji kolejowej, ze względu na krótki postój pociągów i bliską odległość do stacji zaopatrzenia w Płaszowie, „niezupełnie celowy“.
Na Ziemie Zachodnie natomiast udało się wysłać jeszcze 27 wagonów, którymi wyruszyło 162 osoby (38 rodzin). Załadowano do nich 61 krów, 20 koni, 96 sztuk innego inwentarza i ponad 30 ton bagażu. Jednocześnie w październiku i listopadzie, przy dalszym zmniejszaniu się napływu repatriantów ze Wschodu, dał się odczuć dla odmiany zwiększony ruch repatriantów z Zachodu, „którzy przybywając na teren tut. Powiatu i nie znajdując pracy i nie mając utrzymania są kierowani na Zachód, nadto wracają po otrzymaniu na Zachodzie pracy po rodzinę i rzeczy“. W listopadzie 1946 r. zatrzymało się w Bochni już tylko 6 transportów i wydano 939 porcji. W sześciu wagonach (4 kryte 20-tonowe i 2 otwarte 60- tonowe) przesiedlono 169 osób (57 rodzin), które zabrały ze sobą 5 koni, 12 krów i 10 sztuk innego inwentarza oraz ponad 30 ton bagażu.
Osadnictwo spółdzielcze „natrafia na trudności”
24 października 1946 r. Zarząd Centralny Państwowych Nieruchomości Ziemskich podjął akcję werbunkową pracowników rolnych. Oddziały PUR były odpowiedzialne za zorganizowanie przejazdu koleją do miejsc przeznaczenia, wydanie biletów i wyżywienie w Punktach Etapowych. Wspólnie z Urzędami Zatrudnienia miały kierować poszukujących pracy do majątków Państwowych Nieruchomości Ziemskich. W zakresie przesiedleń działała również w Bochni Powiatowa Rada Społeczna Osadnictwa Spółdzielczo-Parcelacyjnego. Przewidywała przesiedlenie w ramach spółdzielczości na Ziemie Zachodnie 13 000 osób. Na razie zarejestrowano około 2 000 i wysłano delegacje rozpoznawcze. Zdawano sobie dobrze sprawę, że od aktywności tej grupy zależeć będzie dalsze powodzenie całej akcji. Okazało się jednak, że delegacja ta „natrafia na trudności“ a „budynki folwarków przeznaczone dla naszego powiatu od dawna są już zajęte przez repatriantów, którzy od miesięcy wyczekują na ich parcelację, mają wobec tego pierwszeństwo”. Z tego powodu utracono możliwości osadnicze w przydzielonym już Głogowie; nie lepiej było w Oławie, gdzie przebywała druga grupa. Szansy upatrywano jeszcze na terenie powiatu wrocławskiego, gdzie rzeczywiście kryły się jeszcze pewne możliwości.
W maju 1947 r. Powiatowy Inspektor Osadnictwa Spółdzielczo-Parcelacyjnego w Wołowie monitował PUR w Bochni o wystawienie kart przesiedleńczych dla niektórych mieszkańców, ponieważ „nie posiadają żadnych zaświadczeń przesiedleńczych i sprawia im trudności tutejszy PUR, nie wydał im wyżywienia i żadnej pomocy, jak również nie mogą uzyskać przekazania majątków“ i tak „ludzie siedzą bezprawnie na majątku“.
Przesiedleńcy tworzą na Ziemiach Odzyskanych kadry polskiej inteligencji
Mówiąc o akcji przesiedleńczej na Ziemiach Odzyskanych myślimy na ogół o terenach Dolnego Śląska i Ziemi Lubuskiej. Gdzieś umyka nam fakt, że można do nich zaliczyć leżące znacznie bliżej Bielsko, Bytom, Gliwice i inne miejscowości Górnego Śląska, które przed 1939 należały do Niemiec. Także tam trafiali przesiedleńcy, zarówno repatrianci ze Wschodu czasowo osiedleni w Bochni, jak i osadnicy z rdzennej Małopolski. Do tych pierwszych należał np. lwowski śpiewak Aleksander Szczęścikiewicz (1897-1980), który w październiku 1945 r. przybył do Bochni i mieszkając tu przez pewien czas, udzielał się w rozmaitych działaniach kulturalnych. Wkrótce jednak wyjechał do Bytomia i związał się z Operą Śląską w Katowicach. Z jego niebanalną biografią można się zapoznać tu: http://encyklopediateatru.pl/osoby/19369/aleksander-szczescikiewicz
Z Gliwicami związał swe losy m. in. Mieczysław Rosiek (1915-2005), który często podkreślał, że w jego życiorysie widać, jak mocno przemieszał się wówczas naród polski: „urodziłem się w Wiśniczu, we Lwowie ukończyłem politechnikę i ożeniłem z lwowianką Barbarą a dzieci nasze to już Ślązacy”.
Z powiatu bocheńskiego wyjeżdżali na Ziemie Zachodnie nie tylko ci, którzy otrzymywali przydział gospodarstwa rolnego lub pracę w przemyśle. Co najmniej kilkunastu młodych ludzi uczestniczyło z powodzeniem w budowaniu polskiego życia naukowego w powojennym Wrocławiu, który rychło stał się ważnym ośrodkiem akademickim w kraju. Jednym z pierwszych na tym polu był profesor Wacław Korta (1919-1999), wywodzący się z Woli Nieszkowskiej maturzysta gimnazjum bocheńskiego (1945), który szybko zaczął wyrastać na jednego z najwybitniejszych badaczy dziejów Śląska i doszedł na tym polu, jako do prawdziwego mistrzostwa (napisał m.in. fundamentalną „Historię Śląska do 1763 roku“ i szereg innych, ważnych opracowań z tego zakresu). W pierwszych powojennych latach na wrocławskich uczelniach pojawili się inni pracownicy naukowi, związani wcześniej z Bochnią, m.in. etnolog Krzysztof Kwaśniewski – maturzysta z 1945 r.. wkrótce adiunkt na Wydziale Etnografii Wydziału Wrocławskiego, późniejszy profesor związany ze środowiskiem poznańskim. W katedrze Chemii Teoretycznej Politechniki Wrocławskiej pracował w pierwszych powojennych latach, jako adiunkt dr Krzysztof Piątkowski, maturzysta z 1946 r. Z Wyższą Szkołą Rolniczą a później Uniwersytetem Przyrodniczym związany był prof. dr Antoni Siewiński, maturzysta z tego samego roku. Z Wrocławiem związał się Leon Mączka rodem z Królówki, oficer WP, uczestnik wojny 1939, który po bitwie pod Mławą dostał do niewoli niemieckiej. Po wyjściu z obozu jenieckiego ożenił się w okolicach Lubeki, skąd powrócił do Królówki w 1946 r. Wkrótce jednak, szukając lepszych perspektyw życiowych, wyjechał do Wrocławia, w którym osiadł na stałe. W powojennych dziejach Wydawnictwa Ossolineum ładną kartę, jako redaktor i wicedyrektor do spraw technicznych w latach 1955-1993, zapisał Stanisław Słowik (1930-2010), urodzony Uściu Solnym świetny znawca książki i edytorstwa.
Niektórzy, jak Irena Kluba, wrocławianka wywodząca się z Nieszkowic Małych, odegrali ogromną rolę przywracaniu historycznej prawdy o powojennej historii Dolnego Śląska. Po ukończeniu studiów z zakresu geologii i geografii pracowała w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej we Wrocławiu. Od 1987 r. z wielką wytrwałością zabiegała o utrwalenie pamięci więźniów politycznych, pochowanych na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Jak wspominała, na Ziemie Zachodnie wyjeżdżali, jak wiadomo, różni ludzie. Wielu opuszczało strony rodzinne, aby uniknąć represji NKWD i UB, czy wywózki na Sybir. Na Dolnym Śląsku szukali azylu żołnierze AK i choć na nowym miejscu podejmowali pracę i naukę, zakładali rodziny, wielu kontynuowało działalność konspiracyjną. Tropieni przez UB, sądzeni przez Wrocławski Rejonowy Sąd Wojskowy, który obficie szafował wyrokami śmierci w stosunku do faktycznych lub domniemanych przeciwników komunizmu. Z analiz ksiąg cmentarnych wynika, ze na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu w latach 1945-1956 pochowano, zacierając ślady pod osłoną nocy, 670 więźniów oraz 63 noworodki urodzone w więzieniu lub areszcie WUBP.
To właśnie ludzie tego pokolenia zainicjowali powstanie we Wrocławiu prężnie działającego oddziału Stowarzyszenia Bochniaków i Miłośników Ziemi Bocheńskiej.
Repatrianci zasilali również tworzące się na Ziemiach Odzyskanych inne ośrodki kultury polskiej. Jednym z nich był bocheński malarz Franciszek Mollo (1897-1967), repatriant z Rumunii, gdzie znalazł się po klęsce wrześniowej. Po powrocie do Polski w 1946 r. zamieszkał wraz z żoną Ireną z domu Schetyna najpierw w Mikluszowicach, a następnie w Bochni, gdzie został zatrudniony w Powiatowym Oddziale Propagandy i Sztuki. Wkrótce jednak Mollowie opuścili Bochnię i osiedlili się w Jeleniej Górze, podejmując pracę w tamtejszym Teatrze Miejskim (Dolnośląskim), w którym Irena była aktorką a Franciszek scenografem (1947-1949).
Akcja przesiedleńcza dobiega końca. Likwidacja Państwowego Urzędu Repatriacyjnego
Pod koniec 1946 r. nastąpił spadek ruchu przesiedleńczo-repatriacyjnego. Zredukowano też liczbę punktów etapowych. Uderzeniem w bocheński PUR było pismo starostwa do naczelnik Janiny Mielnickiej z dołączonym artykułem „Echa Krakowa“ z 12 listopada 1946 r. o rzekomych „niedociągnięciach“ i żądaniem bezzwłocznego ich wyjaśnienia. Pryncypialny dziennikarz sformułował poważne oskarżenia o niewłaściwe wykonywanie zadań przez PUR, nie udzielanie pomocy repatriantom a nawet utrudnianie im życia. Nie zauważył jednak, że to właśnie z powodu opieszałości służb powiatowych repatrianci przebywali w Punkcie Etapowym przez dwa miesiące, choć instrukcje mówiły tylko o pobycie maksymalnie 14-dniowym. W artykule oskarżano PUR o rzekome odebranie Komitetowi Opieki nad Repatriantami ze Wschodu lokalu przy ul. Bernardyńskiej, choć przecież został mu on formalnie przydzielony. Inny zarzut dotyczył tego, że repatriacja ze Wschodu praktycznie została zakończona i „pracownicy PUR-u po całych dniach niczego nie robią a kierowniczka Urzędu wyjechała“. Narzekano na kłopoty z wydawaniem darów UNRA, choć „magazyny są pełne”. W tej sytuacji los Janiny Mielnickiej był przesądzony. Przez pewien czas obowiązki Naczelnika Powiatowego Oddziału PUR w Bochni pełnił Klemens Göttinger, którego w połowie grudnia zastąpił Władysław Tomza. I choć od 1 stycznia 1947 r. zmniejszała się obsada bocheńskiej placówki, to ruch przesiedleńczy z terenu powiatu bocheńskiego na Ziemie Zachodnie był jeszcze całkiem spory. Przed PUR piętrzyły się coraz większe trudności. Ponieważ lokalizacja Punktu Odżywczo-Sanitarnego z pewnością była uciążliwa dla kolei, ta chciała się go pozbyć. Na razie spotkało się to ze zdecydowaną reakcją władz wojewódzkich PUR, które oświadczyły, że lokal nie może być opróżniony z uwagi na to, że powiat bocheński ciągle jeszcze jest objęty akcją przesiedleńczą. Informując o tym starostę zakomunikowano mu, że wciąż przeludniony powiat bocheński przesiedli z wiosną 1947 r. znaczną liczbę ludzi i inwentarza, wobec czego, niezależnie od lokalu jakim PUR dysponuje na stacji kolejowej, prosi o „spowodowanie przygotowania odpowiedniego chwilowego pomieszczenia dla ludzi i zwierząt, gdyż przed załadowaniem kolejowym trzeba będzie zgrupować ich i żywy inwentarz w jednym miejscu, co może potrwać nawet kilka dni“. Podkreślono dobitnie, że „doniosłą akcją przesiedleńczą“ zainteresowane winny być przede wszystkim właśnie starostwa, gdyż to na ich terenie występuje nadwyżka siły roboczej. Dlatego wszelkie działania w ramach akcji przesiedleńczej powinny uzgadniać z Naczelnikiem Powiatowego Oddziału PUR. Jednocześnie władze wojewódzkie PUR zalecały swojej placówce prowadzenie w dalszym ciągu punktu dożywiania na dworcu kolejowym „w myśl istniejących instrukcji“.
O nowym podejściu do akcji przesiedleńczej wiele mówią słowa dyrektora PUR Mścisława Olechnowicza, wypowiedziane na zjeździe kierowników oddziałów wojewódzkich PUR 26 lutego 1947 r.: „przesiedlenia w roku 1947 to nie spontaniczna akcja roku 1945, mająca na celu tylko jedną stronę zagadnienia: zaludnienie Ziem Odzyskanych, zawiązanie tam własnego życia organizacyjnego, własnych form ustrojowych, repolonizację i przede wszystkim stworzenie aktu dokonanego w postaci opanowania tych ziem przez naród Polski. Przesiedlenie roku 1947 określić należy jako planową akcję, mającą na celu w ramach zakreślonych przez trzyletni plan narodowy zunifikowanie Ziem Odzyskanych z resztą kraju oraz wytworzenie jednolitej struktury demograficznej na terenie naszego Państwa, poprzez planowe rozładowanie nadwyżek ludnościowych wiejskich z przeludnionych regionów Ziem Starych, dla umożliwienia tym regionom wytworzenia zdrowej struktury agrarnej”. W tych planach – pisze Dorota Sula w monografii Państwowego Urzędu Repatriacyjnego – obejmujących: przesiedlenie ludności wiejskiej na gospodarstwa indywidualne, do miast na teren Ziem Odzyskanych, zespołowe parcelacyjne i spółdzielcze na majątki poniemieckie, pracowniczo-parcelacyjne, znaczną rolę miał odegrać PUR. Dotyczyło to kwalifikowania i kierowania przesiedleńców do poszczególnych grup. Tym, którzy zdecydowali się przesiedlić na Ziemie Odzyskane stawiano po prostu określone warunki (złożenie deklaracji wyremontowania przydzielonych budynków, posiadanie minimalnego inwentarza a nawet pewnych zasobów finansowych, oddelegowanie do określonej pracy). Tylko ci, którzy mogli spełnić stawiane warunki byli uprawnieni do korzystania ze świadczeń PUR. Koszty związane z transportem przesiedlanej ludności pokrywał PUR na rachunek Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. Z planów przesiedleńczych na 1948 r. wyłączono województwo śląskie i wrocławskie ze względu na nadwyżki ludności w niektórych powiatach oraz brak wolnych zabudowań.
21 sierpnia 1948 r. Ministrowie Rolnictwa i Reform Rolnych, Administracji Publicznej i Ziem Odzyskanych zarządzili przekazanie agend osadniczych PUR władzom ziemskim, podkreślając jednocześnie, iż zasadniczym odtąd zadaniem będzie jego udział w akcji przesiedleńczej. Dlatego też było uzasadnione utrzymanie dotychczasowej sieci organizacyjnej PUR na „Ziemiach Dawnych”. Kierownicy Wojewódzkich i Powiatowych Oddziałów PUR mieli opracować sposoby ożywiające i intensyfikujące akcje przesiedleńczą. Przesiedleniom na Ziemie Zachodnie zapewne nie sprzyjały takie czynniki, jak opór wobec zakładanych tam spółdzielni produkcyjnych i rosnące możliwości zatrudnienia w przemyśle miejscowym.
„Wara wam od naszych Ziem Zachodnich“
Z czasem mozolna, wręcz organiczna, praca urzędów repatriacyjnych i przesiedleńczych zaczęła ustępować propagandzie tuszującej z jednej strony ewidentne błędy i potknięcia w zakresie akcji osadniczej, z drugiej eksponującej historyczną zasadność i trwałość powojennych granic. Za przykład niech posłuży pełna sloganów pierwszomajowa odezwa Powiatowego Koła Związku Zawodowego Pracowników Państwowych RP w Bochni z 30 kwietnia 1947 r., wzywająca do masowego udziału w obchodzie święta: „W dniu tym zademonstrujemy swą niezłomną siłę i wolę kroczenia po drodze demokracji, pokoju, wolności i dobrobytu oraz powiemy reakcji międzynarodowej: „Wara wam od naszych Ziem Zachodnich“. Kłopotem dla władz były powroty przesiedleńców, dlatego w celu zwalczania wrogiej „kontrpropagandy“ zalecano badanie przyczyn zjawiska i sporządzanie spisów osób powracających z Zachodu. Jednocześnie władze zwierzchnie oczekiwały bardziej intensywnych działań, zachęcających do przesiedleń.
Otwarto też nowe fronty w działalności przesiedleńczej. Krakowski PUR co rusz przypominał placówkom powiatowym o obowiązku „werbowania robotników rolnych na Ziemie Odzyskane“. „Do tej pracy należy się zabrać ochoczo i szczerze, gdyż Ziemia Zachodnia [oryginalna pisownia-JF] potrzebuje rąk roboczych a w szczególności robotników rolnych. Dlatego też akcję tę w ścisłym porozumieniu z Urzędem Zatrudnienia należy wzmocnić“. Tym bardziej, że poprawiły się warunki działania agitatorów. Dotąd poruszali się na terenie powiatu rowerami, teraz zaistniała możliwość przydziału auta z Krakowa lub starostwa „celem dokonania objazdów propagandowych“. Wiosną 1947 r. agitowano w gminach Łapanów, Trzciana, Niegowić i Targowisko a Powiatowy Instruktor Przesiedleńczy Franciszek Kasprzyk aż 9 razy wyjeżdżał do południowych miejscowości powiatu bocheńskiego, aby na zebraniach gromadzkich lub gminnych informować i zachęcać ludzi do wyjazdu na Ziemie Odzyskane. Po części okazało się to działaniem skutecznym. Generalnie jednak perspektywy akcji przesiedleniowo-osadniczej nie rysowały się najlepiej. Proces ten, choć formalnie się nie zakończył, po prostu dobiegał końca. Świadczy o tym stopniowa redukcja liczby i obsady agend PUR wszystkich szczebli. Jak już wspomniano, od 1948 r. siedziba bocheńskiej placówki znajdowała się w budynku Zarządu Miejskiego przy ul. Kazimierza Wielkiego. W tym czasie personel tworzyli: naczelnik Władysław Tomza, Helena Klassa, Wiktor Schindler, Stanisława Sułkowa, Władysław Mazurkiewicz i Franciszek Kasprzyk jako Powiatowy Instruktor Przesiedleńczy. „Stan obecny personelu uważam za zupełnie wystarczający w stosunku do ilości załatwianych spraw“ – napisał inspektor wojewódzkiego PUR z Krakowa kontrolujący oddział w Bochni. W protokole pokontrolnym zawarł także ogólniejszą uwagę, że cechą charakterystyczną struktury rolnej powiatu bocheńskiego są gospodarstwa karłowate w liczbie ok. 10 tysięcy. Ponieważ dotąd przesiedlono ok. 1 000 rodzin, pozostało więc jeszcze do przesiedlenia 9 000. Sukces miała zapewnić „żywa akcja propagandowo-werbunkowa przy pomocy aktywistów, partyj, organizacji społecznych wiejskich“, prowadzona przez Powiatową Radę Społeczną Osadnictwa Spółdzielczo Parcelacyjnego, lecz ta w ogóle nie dawała w tym czasie oznak życia. Sugerowano, że do pomyślnego rozwoju akcji mogłyby się przyczynić w znacznej mierze dalsze subwencje dla przesiedleńców na zakup żywego inwentarza. Władze wojewódzkie PUR wskazywały, że głównym zadaniem powinna być teraz akcja przesiedleńcza i „w tym kierunku należy skierować wysiłek wszystkich pracowników“. W 1948 r. zdołano wysłać z Bochni na Ziemie Zachodnie 82 delegacje i przesiedlono 505 osób (130 rodzin). W następnym roku zamierzano przesiedlić 400 rodzin. Jednakże od 1 stycznia do 25 listopada 1949 r. udało się przesiedlić zaledwie 72 rodziny wykonując plan w zaledwie 18 %. Według instruktora Kasprzyka, relacjonującego przebieg akcji informacyjno-propagandowej „zainteresowanie jest, ale decydujących się na wyjazd mało“.
Mimo słabych wyników plan na rok 1950 r. przewidywał, że powiat bocheński przesiedli około 600 rodzin (2 000 osób). W tym celu od grudnia 1949 do maja 1950 przeprowadzono zebrania informacyjno-werbunkowe aż w 61 gromadach. Wynik tej informacyjno-werbunkowej ofensywy był jednak mizerny – na Ziemie Zachodnie wysłano zaledwie dwie delegacje w składzie 9 osób, na własny koszt skierowano w celach zwiadowczych 6 osób. Od 1 grudnia 1949 do 30 kwietnia 1950 wyjechało zaledwie 13 rodzin, mimo intensywnego zachęcania pożyczkami na zakup koni i krów, do województwa pomorskiego 3 rodziny.
W tym czasie Oddział Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Bochni obejmował swoją działalnością powiat bocheński, zaś pod względem finansowym również Powiatowy Oddział PUR w Brzesku. Punktów etapowych ani punktów odżywczych na terenie obu powiatów już wtedy nie było. Personel oddziału bocheńskiego łącznie z naczelnikiem Heleną Klassą liczył trzech pracowników. W maju 1950 r. zlikwidowany został Wojewódzki Oddział PUR w Krakowie. 1 września 1950 r. postawiono w stan likwidacji wszystkie oddziały powiatowe PUR, zaś ich personel, pomieszczenia i sprzęt przekazano terenowym Radom Narodowym.
Globalne wyniki osadnictwa
Od początku do 31 sierpnia 1950 r. ogółem PUR przesiedlił z województw centralnych na Ziemie Odzyskane 2 813 149 osób, w tym 1 999 383 osoby (645 312 rodzin) osiedlono na wsiach a 813 766 osób (302 924 rodziny) skierowano do miast. Z terenu województwa krakowskiego przesiedlono 395 108 osób. Na wsiach osiedlono 273 257 (95 854 rodzin), 121 851 osób (36 943 rodziny) skierowano do miast.
Z raportu naczelnika bocheńskiego PUR Władysława Tomzy, wysłanego 17 lipca 1947 r. do Krakowa, wynika, że od początku działania Powiatowego Oddziału Państwowego Urzędu Repatriacyjnego do 30 czerwca 1947 r. wyjechało z powiatu bocheńskiego ogółem: 17 184 osób. Do 30 czerwca 1947 r. zarejestrowano 4 168 repatriantów. W chwili sporządzania raportu na terenie powiatu przebywało ich 606. Zatem do 30 czerwca 1947 r. wyjechało 3 962 repatriantów, którzy przewinęli się przez Punkt Etapowy PUR w Bochni. Wobec tego na Ziemie Odzyskane do 30 czerwca 1947 roku wyjechały 13 222 osoby ludności miejscowej.
Trzy lata później, pod datą 15 lutego 1950 r. lista zarejestrowanych repatriantów obejmowała 5 022 osób. Na Zachód przesiedlono w sumie z powiatu bocheńskiego 17 850 osób. Wypłacono ogółem 576 910 zł zapomóg doraźnych dla 1745 wnioskodawców.
Jak trafnie ocenia Dorota Sula: „Możliwość zmiany miejsca zamieszkania to dla wielu pojawienie się nowych perspektyw: poprawa warunków materialnych, awans społeczny. Przesiedlenia jednak na taką skalę to również, a może nawet przede wszystkim, rozbicie więzi i tradycyjnych struktur społecznych – rodziny, wspólnoty sąsiedzkiej, parafii, co w dalszej konsekwencji prowadzi do dezintegracji społeczeństwa”.
„Długie lata społeczeństwo Wrocławia nie miało cech zintegrowania, jak stary Kraków, Kielce czy nasza Bochnia – wspominał po latach prof. dr hab. Antoni Siewiński (Myśli bochniaka o przeżytym półwieczu we Wrocławiu, „Wiadomości Bocheńskie”, R. XIII, 2001 nr 2, s. 4-5). Tym Wrocław różnił się od innych miast, w których mieszkają rodziny z dziada pradziada w Polsce zwanej często „centralną”. Na to potrzeba lat. Nowe pokolenie urodzone we Wrocławiu lub na Dolnym, Śląsku nie odczuwa tej obcości, którą odczuwaliśmy w latach powojennych (…) Jakkolwiek cmentarze wrocławskie są pełne światła 1 listopada. To też jest bardzo mocne świadectwo naszej obecności na Dolnym Śląsku. Szukamy wciąż naszej tożsamości na Ziemiach Zachodnich, czynimy to ze świadomością trudu, który musimy pokonać”.
Jan Flasza