Dziś, kiedy dotyka nas epidemia, zjawisko jakże nowe i szokujące w naszej rzeczywistości, warto sięgnąć do źródeł i poszukać odniesień do przeszłość. Coś co dzisiaj zdaje nam się klęską nowoczesnego świata i porażką współczesnej medycyny, towarzyszyło naszym przodkom nieustannie. Choroby zakaźne istnieją na tym świecie tak samo długo jak istnieje ludzkość. Wirusy i bakterie, używając kolokwialnego stwierdzenia, są stare jak świat. Księga historii ludzkości zapisana jest nie tylko zmaganiami o władzę, rozwojem cywilizacji i kultury, wymianą myśli i towarów. Wiele jej rozdziałów to bolesne wydarzenia dotykające naszych przodków z niespotykaną dziś częstotliwością: głód, pożary, powodzie, szarańcza, nieurodzaje, choroby. To w wielu wypadkach rozdziały poświęcone walkom z epidemiami ospy, odry, dżumy, cholery, tyfusu czy grypy. Badając źródła, czytając opracowania, relacje i pamiętniki, można dojść do zaskakujących wniosków: zachowania i działania ludzi dotkniętych epidemią w przeszłości, niewiele różniły się od naszej dzisiejszej postawy wobec epidemii i naszego interpretowania zjawisk jej towarzyszących.
Angielskiego pisarza Daniela Defoe (1660-1731) znamy przede wszystkim jako autora słynnej powieści Przypadki Robinsona Kruzoe (1719), która opowiada o rozbiciu statku i niezwykłych losach rozbitka na bezludnej wyspie. W 1722 ukazał się Dziennik roku zarazy Defoe, który funkcjonuje także pod tytułem Dziennik roku dżumy. Opowiada o wielkiej zarazie dżumy, jaka nawiedziła Londyn w 1665. Inspirowali się nim Albert Camus w Dżumie oraz H. G. Wells w Wojnie światów. Zapraszam więc Państwa do lektury wybranych fragmentów Dziennika roku zarazy Daniela Defoe i do refleksji nad obecną naszą sytuacją. Mimo kilkuset lat dzielących nas od londyńczyków doświadczających epidemii dżumy w roku 1665, jesteśmy dziś do nich zaskakująco podobni (Anetta Stachoń).
droga zakażenia
„(…) ów dopust boży szerzył się niewątpliwie przez zarażanie jedni drugich to znaczy przez pewne wyziewy czy opary, które lekarze nazywają effluvia, a więc przez oddech czy też pot, albo przez fetor, jaki wydzielają wrzody chorych.”
opustoszałe ulice
„(…) dziwił mnie bardzo widok tych ulic tak niegdyś tłocznych, a teraz wyludnionych, widok snujących się rzadko przechodniów; gdybym był tu obecny i zabłądził, mógłbym nieraz przemierzyć cała długość ulicy i nie spotkać nikogo, kto by mi wskazał drogę, poza stróżami stojącymi na warcie przed zamkniętymi domami.”
szukanie ratunku przed chorobą
„Lęki i obawy trapiące ludzi skłaniały ich do różnych szalonych i grzesznych postępków; szukali zachęty u ludzi z gruntu złych; zaczęło się bieganie do magów, jasnowidzów, astrologów, by poznać swoją przyszłość. (…) niezliczone rzesze tłoczyły się w dzień do ich drzwi. Strach górował nad wszystkimi namiętnościami, wyrzucali więc pieniądze na te bzdury w sposób szaleńczy;(…) latali za szarlatanami i wydrwigroszami, za każdą stara znachorką, prosząc o leki i rady; zaopatrywali się w takie zapasy pigułek, mikstur, środków zapobiegawczych, jak je nazywano, że nie tylko trwonili pieniądze, lecz zatruwali się zawczasu w obawie przed trucizną zarazy i przygotowywali swoje organizmy do przyjęcia choroby, zamiast je przed nią uodpornić”.
ucieczka przed zarazą
„ Prawdą jest, że setki, a nawet tysiące rodzin uciekały przed zarazą, jednakże wiele spośród nich uciekało za późno, i nie dość, że zmarło po drodze, ale zawlekło zarazę na wieś, tam dokąd się udały, i zapowietrzyło tych, u których szukały bezpiecznego schronienia (…). Wielu tych którzy mogli i mieli jakąś przyjaźń na wsi, uciekali tam by się schronić. Ludzie średniego stanu, którzy nie mieli rodziny ani przyjaciół poza miastem, rozpierzchli się po całym kraju, gdzie tylko mogli znaleźć przytułek, i to zarówno ci, którzy mieli pieniądze zdolne ulżyć ich doli, jak ci, którzy ich byli pozbawieni. Ci co mieli pieniądze uciekali zawsze najdalej, mogli bowiem się utrzymać o własnych siłach, ale ci, którzy mieli pustą kieszeń , cierpieli wielką biedę i konieczność zmuszała ich nieraz do zaspokajania najpilniejszych potrzeb kosztem wsi. Bardzo więc dawali się we znaki (…). Ludzie ci, nie mając żadnych zapasów żyli od przypadku do przypadku i cierpieli wielkie braki w lesie i w polu nie znajdując znikąd pomocy; powiadano jednak, że doprowadzeni do rozpaczy sytuacją w jakiej się znaleźli, dopuszczali się licznych aktów gwałtu w całym hrabstwie, rabowali, kradli, rżnęli bydło; inni znów, skleciwszy sobie budki i szałasy przy drogach, żebrali, i to tak natarczywie, że równało się to niemal żądaniu wsparcia.”
lekarze zarażają się i umierają tak samo jak inni
„Tak samo zaraza drwiła sobie z wszystkich lekarstw; ulegali jej nawet lekarze, choć mieli usta pełne środków zapobiegawczych; chodzili po mieście zapisując recepty i mówiąc co trzeba robić, aż występowały u nich samych symptomy choroby i padali trupem, zniszczenie przez tego samego wroga, któremu radzili się innym opierać”.
izolacja
„Gospodarz każdego domu, z chwilą gdy ktokolwiek z mieszkańców poskarży się na wyrzuty, czerwone plamy czy opuchliznę, bądź też w jakikolwiek inny sposób zasłabnie (…) winien donieść o tym komisarzowi zdrowia nie później niż w dwie godziny. Z chwilą gdy komisarz i cyrulik stwierdzą, że ktoś zachorował na zarazę, chory winien być tego wieczoru odosobniony w domu, gdzie zamieszkuje, a gdy już jest odosobniony, to choćby nawet nie zmarł na zarazę, dom w którym chorował, winien być zamknięty na miesiąc. W celu uwolnienia od zarazy rzeczy i sprzętów, pościeli, odzieży, obić i tapet, pokoje winny być dobrze przewietrzone i okadzone przy pomocy ognia i kadzideł zanim zostanie oddany znowu do użytku. Każdy dom zapowietrzony winien być naznaczony czerwonym krzyżem długości jednej stopy przez środek drzwi w sposób widoczny, z dodatkiem następujących, drukiem wypisanych słów: BOŻE ZMIŁUJ SIĘ NAD NAMI.”
„ Zamykanie domów było przyczyną wielu niezadowoleń. Trzymanie bowiem w tym samym domu, niby w więzieniu, ludzi zdrowych razem z chorymi uważano za rzecz okropną, zaś skargi ludzi tak uwięzionych bywały bardzo gorzkie. Słychać je było aż na ulicy, rozlegały się nieraz głosy pomstujące i pełne oburzenia, częściej jednak wołające o litość i współczucie (…). Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie zarządzono zamykania domów i nie więziono chorych, mnóstwo ich z wysoką gorączką, w malignie, biegałoby po ulicach, gdyż nawet, pomimo tych zarządzeń, zdarzały się często podobne wypadki i ci nieszczęśnicy dopuszczali się wszelkiego rodzaju aktów gwałtu na tych, których napotkali.”
zakupy
„Konieczność wychodzenia z domu po zakupy była w znacznym stopniu przyczyną zguby mieszkańców grodu, ludzie bowiem zarażali się przy tej sposobności jedni od drugich, a nawet żywność bywała często zapowietrzona. Tak czy inaczej ubodzy nie mogli gromadzić zapasów, musieli więc chodzić na targ po zakupy, niektórzy posyłali tam służbę albo dzieci; że zaś ta konieczność powtarzała się co dzień, mnóstwo chorych osób udawało się na targ, toteż często ten, który poszedł tam w dobrym zdrowiu, przynosił ze sobą śmierć do domu”.
ludzie roznoszący chorobę mimo niewidocznych jej objawów
„Bywało jednak tak, że zaraza szerzyła się bezwiednie i to przez osoby nie noszące na sobie znamion choroby, nie wiedzące, ani komu jej udzielą, ani od kogo się zaraziły (…) mam na myśli tych, którzy ulegli zarazie, nosili ją w sobie i we krwi, na pozór wszakże nie znać było jej następstw; nie dość na tym, oni sami nie zdawali sobie z tego sprawy, niejeden nawet przez kilka dni. Tchnęli śmierć wszędzie i na każdego co się do nich zbliżył, nawet ich odzież kryła w sobie miazmaty choroby, ręce zarażały wszystko czego się dotknęły, zwłaszcza gdy były gorące i spocone (…). Sprawa ta częstokroć zaprzątała umysły lekarzy, a zwłaszcza aptekarzy i cyrulików, którzy nie umieli odróżnić chorych od zdrowych. Przyznawali, że tak jest rzeczywiście, że wiele osób nosi we krwi zarazę działającą na ich całą istotę, że są to gnijące szkielety, których oddech szerzy mór, zaś pot jest trucizną, a jednak ludzie ci wyglądają tak jak wszyscy i sami nawet o tym nie wiedzą; powtarzam, wszyscy zgadzali się, że tak jest faktycznie, ale nie wiedzieli, co czynić, by dociec prawdy”.
kryzys gospodarczy
„Wszystkie narody handlowe w Europie nas się bały; żaden port we Francji, Holandii, Hiszpanii czy we Włoszech nie wpuszczał naszych statków i nie chciał mieć z nami do czynienia (…). Nasi kupcy musieli więc zawiesić wszelką działalność. Statki ich nie mogły nigdzie wypływać, to znaczy nigdzie za granicę; nikt za granicą nie chciał wziąć do ręki ich wytworów czy towarów od nas pochodzących. Obawiali się w równym stopniu naszych towarów jak naszych ludzi i mieli zaiste rację, gdyż tkaniny wełniane wchłaniają w siebie zarazę tak samo jak ludzkie ciała i jeżeli pakowała je osoba powietrzem ruszona, one także były zapowietrzone i dotknięcie ich było równie niebezpieczne jak dotknięcie człowieka zapowietrzonego (…).Trudności w Hiszpanii i Portugalii były jeszcze większe, tam bowiem nie chciano pod żadnym pozorem przyjąć naszych statków, zwłaszcza tych, które przybywały z Londynu, nie pozwolono im zawinąć do żadnego portu, a .tym bardziej dokonać wyładunku. Przyszła wiadomość, że gdy jeden z naszych statków podstępnie dokonał wyładunku, w którym znajdowały się między innymi bele angielskiego sukna, tkanin bawełnianych, wojłoku i tym podobnych towarów, Hiszpanie kazali to wszystko spalić, a ludzi, którzy pomagali w wynoszeniu towarów na brzeg, ukarali śmiercią (…)”.
„Z początku, kiedy wybuchła zaraza, ludzi, jak łatwo zrozumieć, ogarnęła straszna trwoga, a co za tym idzie, zapanował powszechny zastój w handlu, z wyjątkiem produktów spożywczych i najniezbędniejszych do życia artykułów; a nawet w tej gałęzi, wobec tego, że tak znaczna liczba osób uciekła z miasta, nie licząc tych, którzy umarli, konsumpcja produktów spadła do dwóch trzecich, jeżeli nie do połowy ilości zazwyczaj zużywanej przez miasto. Spodobało się Panu Bogu zesłać rok urodzaju na zboże i owoce, lecz nie na siano i trawę. Chleb był więc tani dzięki obfitości ziarna. Mięso było tanie na skutek braku zielonej paszy, natomiast masło i sery były drogie z tego samego powodu, zaś siano na targu zaraz za rogatką Whitechapel sprzedawano po cztery funty za furę. To wszakże nie dotykało ubogich. Była niezmierna obfitość wszelkiego rodzaju owoców, takich jak jabłka, gruszki, śliwki, wiśnie, winogrona, i były tym tańsze, im mniej było ludzi do ich nabycia. Przejdźmy jednak do spraw dotyczących handlu. Po pierwsze, wywóz za granicę ustał, a w każdym razie odbywał się dorywczo i był bardzo utrudniony, co pociągnęło za sobą zastój we wszystkich tych manufakturach, które zwykle pracowały na eksport, a chociaż czasem kupcy zagraniczni natarczywie domagali się towaru, jednakże wysyłano go bardzo mało, przewóz bowiem był zasadniczo wzbroniony, gdyż nie chciano przyjmować, jak to już powiedziałem wyżej, angielskich statków do portu. Z tego powodu stanęły prawie w całej Anglii manufaktury pracujące na eksport, z wyjątkiem niektórych położonych w portach wybrzeża, a i to się wkrótce skończyło, gdyż i tam z kolei zapanowała zaraza. Odczuła to cała Anglia, ale, co było jeszcze gorsze, ustał również wszelki przemysł obliczony na spożycie wewnętrzne, zwłaszcza w tych gałęziach, które zwykle przechodziły przez ręce londyńczyków, z chwilą gdy handel w stolicy został zahamowany. Wszelkiego rodzaju rękodzielnicy w grodzie, kupcy i mechanicy znaleźli się, jak już mówiłem poprzednio, bez pracy, a to pociągnęło za sobą usuwanie i oddalanie niezliczonej ilości robotników dziennych i czeladników wszelkiego rodzaju, nie wyrabiano bowiem nic poza tym, co było niezbędne do życia. Mnóstwo pojedynczych osób w Londynie znalazło się bez środków do życia, a także wiele rodzin, których byt zależał od pracy ojców. Zapanowała krańcowa nędza”.
temperatura i klimat w walce z zarazą
„Nie tylko bowiem na ulicach, lecz i w domach prywatnych spalano bardzo duże ilości węgla, nawet przez całe lato, w czasie największych upałów, co czyniono za radą lekarzy. Niektórzy lekarze wszakże się temu sprzeciwiali twierdząc stanowczo, że utrzymywanie wysokiej temperatury w domach i w pokojach sprzyja krzewieniu się choroby, która i tak wprowadza ferment i gorączkę do krwi; twierdzili również, że, jak wiadomo, zaraza wzmaga się i szerzy w czasie upałów, zaś przygasa w okresie chłodów, dlatego też dowodzili, że wszelkie zaraźliwe choroby są znacznie bardziej niebezpieczne w cieple, ponieważ zaraza żywi się i nabiera siły w czasie upałów i, tak jak było rzeczywiście, łatwiej się wówczas udziela. Inni znów ręczyli, że gorący klimat sprzyja zarazie, ponieważ parna i wilgotna pogoda napełnia powietrze robactwem, daje życie niezliczonej ilości jadowitych stworzeń, które lęgną się w naszym pożywieniu, w roślinach, nawet w naszym ciele, szerzą zaś zarazę smrodliwą wonią, którą z siebie wydzielają; twierdzili również, że pod wpływem upalnego powietrza czy też upalnej pogody, jak zwykliśmy to nazywać, ciało ludzkie wiotczeje i słabnie, że gorąco wyczerpuje energię, rozszerza pory i sprawia, że jesteśmy bardziej podatni na przyjęcie zarazy lub też wszelkich złych wpływów, czy źródłem ich są zgubne wyziewy dżumy, czy jakiejkolwiek epidemii unoszącej się w powietrzu, jednakże zdaniem ich ciepło ognia, a zwłaszcza ognia węglowego, palącego się w naszym domu lub w pobliżu, miało zupełnie odmienne działanie, żar ów był bowiem całkiem innego rodzaju, szybki i gwałtowny, mający właściwość nie tyle podsycania, ile pochłaniania i rozpraszania wszystkich szkodliwych wyziewów, których wydzielanie owo ciepło innej natury raczej wzmagało i utrzymywało, niż rozpraszało i spalało. Zresztą, jest rzeczą dowiedzioną, że cząsteczki siarki i saletry znajdujące się w węglu, łącznie z cząsteczkami smoły, które to właśnie płoną, przyczyniają się do oczyszczania i odświeżania powietrza, czynienia go zdrowym i bezpiecznym dla tych, co nim oddychają, po spaleniu i rozproszeniu wyżej wymienionych szkodliwych cząsteczek. Th ostatnia opinia wówczas przeważała i, muszę to przyznać, nie bez racji, doświadczenie zaś obywateli miasta potwierdziło jej słuszność; wiele domów, gdzie nieustannie palił się ogień, w ogóle nie uległo zarazie”.
reakcje ludzi na wieść o wygasaniu zarazy
„Bo kiedy wiadomość o złagodzeniu zarazy rozeszła się po mieście lotem błyskawicy, ludziom zakręciło się w głowie, z chwilą gdy raport wykazał pierwszy znaczny spadek śmiertelności, jednakże dwa następne raporty nie zmniejszyły się w tym samym stosunku. Moim zdaniem, wiadomość ta była przyczyną, że ludzie narażali się tak niebacznie na niebezpieczeństwo, porzucając dawną ostrożność i dbałość oraz wszelką cechującą ich niegdyś lękliwość, liczyli bowiem, że choroba ich nie dosięgnie, a jeżeli nawet się to stanie, nie umrą z pewnością. Lekarze w miarę sił przeciwstawiali się tej bezmyślnej lekkomyślności ludzkiej, wydawali drukowane instrukcje, rozrzucając je po całym grodzie i przedmieściach, radząc ludziom, by nadal zachowywali największą powściągliwość w postępowaniu, nie bacząc na zmniejszenie się nasilenia zarazy; straszyli ich przy tym niebezpieczeństwem ściągnięcia choroby na całe miasto i tłumaczyli, że podobny nawrót mógłby być bardziej fatalny i niebezpieczny niż całe dotychczasowe nawiedzenie; używali przy tym licznych argumentów i racji, by wytłumaczyć tę stronę sprawy, za długich, by je tu przytaczać. Ale to wszystko na nic się zdało; pierwsza radość tak dalece opętała śmiałków i byli tak radośnie zaskoczeni znacznym spadkiem raportów tygodniowych, że nowy niepokój nie miał do nich dostępu i nie dali sobie wybić z głowy przekonania, że groza śmierci minęła; i tyle się zdało do nich mówić co rzucać groch o ścianę; otwierali sklepy, chodzili po ulicy, zajmowali się interesami, rozmawiali z każdym, kogo spotkali, czy mieli im coś do powiedzenia, czy też nie, nie pytając o zdrowie i nie obawiając się, że grozi im z ich strony jakiekolwiek niebezpieczeństwo, choć wiedzieli, że nie całkiem dobrze się miewają. Wielu przypłaciło życiem to lekkomyślne, nieopatrzne postępowanie spośród tych, którzy poprzednio bardzo przezornie i roztropnie zamknęli się w domu i trzymali z dala od wszystkich i tym sposobem, z pomocą Boskiej Opatrzności zachowali zdrowie podczas największego rozognienia zarazy (…). Wieści te miały wszakże inne jeszcze następstwa, którym nie sposób było zapobiec; z chwilą bowiem, gdy podobne słuchy poczęły krążyć nie tylko po grodzie, lecz i na wsi, wywołały one ten sam skutek; ludzie mieli już tak dosyć długiego przebywania poza Londynem i tak pilno było im powrócić, że tłumnie ściągali do miasta bez żadnych obaw ani nie przewidując nic złego i poczęli chodzić po ulicach, jak gdyby minęło już wszelkie niebezpieczeństwo. Był to zaiste zdumiewający widok, gdyż pomimo że umierało nadal od tysiąca do tysiąca ośmiuset osób tygodniowo, ludzie tłoczyli się do miasta, jak gdyby nigdy nic. Skutek tego był taki, że raporty wzrosły znowu o czterysta zgonów w pierwszym tygodniu listopada i jeżeli można wierzyć lekarzom, w tym samym tygodniu zachorowało z górą trzy tysiące osób, i to przeważnie spośród nowo przybyłych”.
nadzieja autora na przemianę duchową ludzi
„(…) widoki na rychłą śmierć wkrótce pogodziłyby ludzi i nauczyły kierować się zdrowymi zasadami. Nasz zbyt wygodne życie podsyca wzajemne niechęci, uprzedzenia, grzechy przeciwko miłosierdziu i jedności chrześcijańskiej, tak rozpowszechnione wśród nas i posunięte do tak przesadnych granic. Jeszcze jeden rok zarazy wyrównałby wszystkie te różnice. Bliskie obcowanie ze śmiercią lub chorobami grożącymi śmiercią usunęłoby żółć zatruwającą ludzkie dusze, zniweczyło dzielące nas niechęci i nauczyło nas patrzeć na wiele rzeczy innymi oczyma, niż to czyniliśmy dotychczas. (…) Po tym wszystkim, co powiedziałem, muszę wyrazić jedno życzenie: pragnąłbym, żeby, gdy już minęła zaraza, postępowanie nasze cechowało więcej miłosierdzia i wzajemnej dobroci, abyśmy pamiętali tak niedawną klęskę, miast przechwalać się swoją odwagą, żeśmy zostali w mieście, jak gdyby wszyscy ci, co uciekają przed karzącą ręką Boską, byli tchórzami, zaś ci, co postanowili pozostać, nie zawdzięczali swojej odwagi własnej niewiedzy i lekceważeniu ręki Stworzyciela, co jest karygodnym, desperackim zuchwalstwem, a nie prawdziwą odwagą”.