Anetta Stachoń
Epidemia – (gr. epi = na; demos = lud) – występowanie w określonym czasie i na określonym terenie przypadków zachorowań w liczbie większej niż oczekiwana.
Pandemia – (gr. pan = wszyscy; demos = lud) – epidemia na dużym obszarze, obejmująca wiele krajów lub kontynentów.
Powstawaniu pandemii sprzyjają następujące cechy choroby:
– niska śmiertelność
– wysoka zaraźliwość
– długi okres zaraźliwości (w tym okres bezobjawowy)
OSPA PRAWDZIWA
(Variola vera) – wirusowa choroba zakaźna. W 1980 r. uznana za chorobę eradykowaną tzn. całkowicie zwalczoną na całym świecie.
Okres inkubacji: 7-17 dni. Śmiertelność dla osób nieszczepionych: 30 %, chociaż istnieją postacie tej choroby o śmiertelności do 95 %.
Droga zarażenia: kropelkowa; kontakt bezpośredni i pośredni. Po zakażeniu wirus wędruje do najbliższych węzłów limfatycznych, skąd po 3-4 dniach rozszerza się na pozostałe węzły chłonne, śledzionę i szpik kostny. Po ok. 9 dniach od zakażenia pojawiają się początkowe objawy nieswoiste: gorączka i osłabienie. Wirus zakaża komórki naczyń krwionośnych, skóry i błon śluzowych. Kolejne objawy to: wymioty, dreszcze, ból głowy i pleców, plamkowo-grudkowa wysypka przechodząca z czasem w pęcherzykową, głównie na twarzy i kończynach. Po 10 dniach pęcherze zamieniają się w strupy, które po odpadnięciu pozostawiają blizny. Powikłania występują rzadko, głównie jako ślepota lub zapalenie mózgu.
Szczepionkę na ospę opracował w roku 1796 brytyjski lekarz Edward Jenner na bazie wirulentnego, żywego wirusa ospy tzw. krowianki, na którą chorowały krowy. Podawano ją metodą skaryfikacji, piętnastokrotnie nakłuwając skórę igłą zanurzoną w szczepionce.
Jednak wariolizacja znana była na świecie na długo przed Jennerem. Chińczycy wdmuchiwali do nosa zdrowej osoby starte na pył strupy z ciał chorych. Wówczas rozwijała się łagodna postać choroby i pacjent nabywał czynną odporność. Ten sposób szczepienia przejęli od Chińczyków Turcy, zaś żona ambasadora Wielkiej Brytanii w Turcji, Mary Montagu, wypróbowała ten sposób ochrony przed chorobą na swoich dzieciach i rekomendowała w ojczyźnie. W 1721 r., kiedy Londyn zaatakowała epidemia ospy, rodzina królewska wykorzystała jej metodę, aby się zabezpieczyć (jednak najpierw przetestowali szczepionkę na 6 więźniach i 11 sierotach). Dzięki temu, do roku 1723 szczepienia przeciw ospie stały się w Anglii popularne.
Podobnie w Sudanie, płyn surowiczy od chorego wcierano w zadrapanie lub nacięcie na skórze. Metodę tę rozpropagował w USA bostoński pastor podczas epidemii w 1721 r. Poznał ją dzięki swojemu afrykańskiemu niewolnikowi.
Najstarsze wzmianki źródłowe o ospie pochodzą z indyjskiej księgi medycznej z 400 r. p.n.e., gdzie tak opisano jej objawy: „KROSTY SĄ CZERWONE, ŻÓŁTE I BIAŁE, TOWARZYSZY IM UCZUCIE PIECZENIA, SKÓRA Z JAKBY NAWBIJANYMI ZIARENKAMI RYŻU”.
Najstarsza epidemia ospy, której opis zachował się do naszych czasów to tzw. Plaga Antonińska zwana też niekiedy Zarazą Galena, która wybuchła w Imperium Rzymskim za panowania Marka Aureliusza Antoniusza w roku 165. Zaczęła się na wschodnich rubieżach Imperium w armii Lucjusza Werusa. Wracając, legioniści przynieśli ją do Rzymu, a stąd jego mieszkańcy i kupcy roznieśli zarazę po całym kraju. Choroba dziesiątkowała ludzi od Persji aż po Ren, atakując także plemiona germańskie. Jednak największe żniwo zebrała w stolicy. Dziś szacuje się, że pochłonęła 15 milionów ofiar (1/4 populacji Imperium). Wymarło tak wiele ludzi, że niektóre wcześniej kwitnące rzymskie miasta popadły w ruinę. Jej ofiarą padł sam cesarz, od którego wzięła nazwę. Ówczesny lekarz, znany jako Galen, tak opisał jej objawy: „gorączka, wysypka przechodząca w odpadające strupy, biegunka”. Epidemia wygasła w 180 r.
Ospa była chorobą, która w dużej mierze przyczyniła się do wymarcia Indian obu Ameryk oraz mieszkańców Karaibów (75 % populacji Azteków, 95 % populacji Inków), którzy po raz pierwszy zetknęli się z Europejczykami i przywiezionym przez nich wirusem. Hiszpański ksiądz pisał z Meksyku: „ jako że Indianie nie znali lekarstwa na chorobę umierali gromadnie, umierali jak pluskwy”.
Ostatnim dużym zarzewiem ospy w Europie była epidemia w Jugosławii w 1972 r. Ogniskiem zakażenia okazał się pielgrzym, który powrócił z Bliskiego Wschodu. Objęła 175 osób, z których 35 zmarło.
W Polsce, po raz ostatni, ospa pojawiła się we Wrocławiu w 1963 r. Chorobę przywiózł w maju oficer SB powracający z Indii. Zachorowało 99 osób, zmarło 7. Pierwszą ofiarą była Ilona Kowalczyk, córka salowej sprzątającej izolatkę, w której przebywał ów oficer. Kolejne ofiary to syn salowej i lekarz, u którego szukał on porady. Sama salowa przeszła postać poronną choroby o łagodnym przebiegu. Wprowadzono przymusowe szczepienia wszystkich mieszkańców miasta, samo zaś miasto odgrodzono kordonem sanitarnym. Odizolowano 2 tysiące osób, które miały kontakt z chorymi. Stan epidemii trwał od 17 lipca do 19 września.
Obecnie, jedyne próbki ospy prawdziwej znajdują się w Instytucie Preparatów Wirusowych w Moskwie oraz w Centrum Kontroli Chorób w Atlancie.
ODRA
(Morbilli) – wirusowa choroba zakaźna powodowana przez 21 różnych szczepów wirusa. Zakaźna w 95 %. Droga zarażenia: kropelkowa, wirus zakaża komórki nabłonka oddechowego i dostaje się do krwi. Inkubacja: 8-12 dni. Objawy: gorączka, kaszel, wysypka. Przebycie choroby daje odporność do końca życia.
Prawdopodobnie „wielka zaraza ateńska” w 431 r. p.n.e. opisywana przez Tukidydesa była epidemią odry. Według niego przybyła z Etiopii przez Egipt i Libię. Zaraza wybuchła podczas wojny peloponeskiej ze Spartą, kiedy miasto było przeludnione (ok. 100 tysięcy) na skutek szukającej schronienia przed wojskami nieprzyjaciela ludności napływowej. Tukidydes tak pisał w „Wojnie Peloponeskiej: „zaraza ta przewyższała wszystko, co się da opisać. Wybuchła z niebywała siła. Zaczynając od głowy przechodziła przez całe ciało”. Zaraza atakowała nagle. Choroba zaczynała się od wysokiej gorączki i pieczenia oczu. Bolał język i puchła jama ustna. Chory miał trudności w oddychaniu, czasem kaszel lub czkawkę. Ponadto, jak pisze Tukidydes „ciało chorego pokryte było wrzodami i pęcherzykami, wewnątrz zaś chory był tak rozpalony, że nie mógł znieść nawet najlżejszego odzienia, lecz chciał nago leżeć, a najchętniej rzuciłby się do zimnej wody”. Większość zarażonych umierała w 7-9 dobie choroby. „Jeśli to przetrzymali, umierali później z osłabienia, kiedy choroba zaatakowała podbrzusze wywołując silne ropienie i nieustającą biegunkę. Jeśli komuś udało się przetrzymać najgorsze, to jednak pozostawały ślady: choroba rzucała się bowiem na genitalia, palce rąk i nóg, powodowała utratę tych części ciała, u niektórych także i oczu”. Na skutek epidemii zniknęła ¼ populacji Aten. Choroba doprowadziła do przegranej wojny ze Spartą i rozprężenia obyczajów.
Obecnie na świecie, mimo istnienia szczepionki, odnotowuje się corocznie 40 milionów zakażeń i 120 tysięcy zgonów, głownie w krajach biednych. Większość zakażeń ma miejsce przed ukończeniem 15 roku życia. Objawy: wysoka gorączka, nieżyt nosa i spojówek, kaszel, światłowstręt, wysypka ok. 14 dnia po zakażeniu.
Twórcą szczepionki na odrę jest Maurycy Hilleman z USA, który opracował także 30 innych szczepionek m.in. na ospę wietrzną, świnkę i różyczkę. Pierwsze szczepionki trafiły na rynek w latach 1963-1968.
Ostatnia na świecie epidemia odry to epidemia w Samoa, która rozpoczęła się we wrześniu 2019 r. Przed jej wybuchem odra miała w regionie jeden z najniższych poziomów szczepień przeciwko tej chorobie. Do 26 grudnia zmarło 81 osób, a liczba chorych wyniosła 5612. Do grudnia 93% tamtejszej ludności poddano szczepieniu przeciwko odrze. Ofiarami śmiertelnymi epidemii były głównie dzieci w wieku poniżej 4 lat. Z analizy epidemiologicznej wynika, że tę największą od 20 lat epidemię odry na Samoa zapoczątkował turysta, który przybył z Nowej Zelandii.
Samoańska epidemia odry związana jest ze wzrostem zachorowań odnotowanych na całym świecie. W pierwszym półroczu 2019 roku na świecie zgłoszono ponad 364 000 przypadków zachorowań, choć w 2018 roku było to zaledwie 129 000. W Europie cztery państwa straciły status kraju wolnego od wystąpień odry. Największej epidemii odry doświadczyła jednak Demokratyczna Republika Konga która walczyła jednocześnie z rozprzestrzenianiem się tam gorączki krwotocznej Ebola. Do listopada 2019 roku zmarło tam ponad 3600 dzieci, a zachorowań odnotowano blisko 184 000.
DŻUMA
(Pestis) – ostra bakteryjna choroba zakaźna wywoływana przez pałeczki yersina pestis. Występuje w trzech odmianach:
Dymieniczna (Pestis bubonica) – najczęstsza odmiana dżumy; jej śmiertelność to ok. 80 %
Płucna (pierwotna lub wtórna) – śmiertelność 100 %
Posocznicowa tzw. dżuma piorunująca – śmiertelność 100 %
Do zakażenia (dymieniczna i posocznicowa) dochodzi na skutek pokąsania przez pchły z gatunku Xenopsylla cheopsis zainfekowane bakterią na skutek kąsania szczurów lub innych małych gryzoni. Głodne pchły, gnieżdżące się w sierści gryzoni, mając zablokowany przewód pokarmowy bakteriami wyssanymi wraz z krwią zwierzęcia, zwracają jego zawartość na skórę człowieka, a ten drapiąc się, wciera bakterie. Bakterie migrują z krwią do węzłów chłonnych, co powoduje ich powiększenie tzw. dymienice, gorączkę, dreszcze i ból głowy (2-7 dni po ukąszeniu). Postać płucna występuje na skutek zakażenia drogą kropelkową od chorej osoby, lub jako wtórne zapalenie płuc, będące następstwem dżumy dymienicznej.
Okres inkubacji: 2-5 dni. Objawy: gorączka, podwyższone tętno, ból głowy, wysychanie warg i języka, objawy psychozy (podniecenie, depresja, halucynacje), bezsenność, guzy dymieniczne na powiększonych węzłach chłonnych w pachach, pachwinach, na karku, powiększenie wątroby i śledziony, wybroczyny skórne, skaza krwotoczna z wylewami skórnymi o czarno-fioletowej barwie. W postaci płucnej: obrzęk płuc, niewydolność oddechowa i śmierć.
Leczenie dżumy polega na pozajelitowym podawaniu antybiotyku. Pierwszą szczepionkę opracowano w 1890 r. Zapewniała ona ochronę tylko przed postacią dymieniczną. Pałeczkę dżumy odkryli równocześnie, niezależnie od siebie, w 1894 r., francuski bakteriolog AlexanderYersin i japoński bakteriolog Shibasaburo Kitasato podczas epidemii w Hongkongu. Role pcheł w szerzeniu się epidemii odkrył w 1897 r. Japończyk Masaki Ogata.
Dżuma towarzyszy człowiekowi od niepamiętnych czasów. W szczątkach kobiety sprzed 5 tysięcy lat odkryto DNA pałeczki tej choroby Od czasów starożytnych opisano kilkadziesiąt dużych epidemii zwanych „czarną śmiercią”, chociaż nie zawsze mamy pewność czy chodzi o dżumę.
Najstarszy zachowany opis epidemii dżumy dotyczy tzw. Dżumy Justyniana, która wybuchła w Konstantynopolu w roku 541. Do niedawna historycy utrzymywali, że zebrała ona ogromne śmiertelne żniwo. Szacowano, że w strefie śródziemnomorskiej miało zniknąć od ćwierci do połowy ówczesnej populacji (ok. 50 milionów). Dzisiaj zdania są odmienne. Na podstawie wielu badań, m.in. szczątków kostnych i pyłków roślin stwierdzono, iż dżuma ta nie spowodowała znaczących zmian demograficznych, zabiła najwyżej kilkanaście procent populacji. Jedynie w samym Konstantynopolu, w latach 541-542 zmarła połowa mieszkańców. Zaraza dotarła do stolicy cesarstwa prawdopodobnie z Egiptu, wraz z transportem zboża i szczurami w nim ukrytymi. Rozprzestrzeniła się do centralnej i południowej Azji, Afryki północnej, Europy, a nawet dotarła do Irlandii.
Zdecydowanie najtragiczniejsza w swych skutkach była wielka epidemia dżumy w latach 1348-1352, która objęła swym zasięgiem cały basen Morza Śródziemnego. Wyjątkowo, w Polsce, akurat ta epidemia przeszła prawie niezauważona. Przyszła prawdopodobnie z Mongolii. Najpierw, w latach 30. XIV wieku wywołała epidemię w Chinach, skąd Jedwabnym Szlakiem wraz z kupcami ruszyła na zachód docierając na Krym. Kupcy genueńscy, mający swe składy w Taffie na Krymie, przywieźli ją na swych statkach do Europy. Roznosicielem choroby był wędrowny szczur czarny. Prawdopodobnie jego wymarcie z końcem XVIII wieku spowodowało ustanie epidemii dżumy na świecie.
Pierwsze wzmianki o dżumie na ziemiach polskich można znaleźć w Kronice Jana Długosza. Pod wydarzeniami roku 1003 oraz 1006 pisze on: „głód, mór i zaraza okropna panowały w tym czasie nie tylko w Polsce, ale i w całym prawie świecie”. Źródła historyczne odnotowują występowanie epidemii w naszym kraju praktycznie kilka, kilkanaście razy w każdym stuleciu. Szczególne nasilenie pomorów miało miejsce w wieku szesnastym i siedemnastym, kiedy to co kilka lat pojawiała się jakaś zaraza o mniejszym, lokalnym lub większym, ogólnokrajowym zasięgu. Na przykład w Krakowie, w latach 1500-1750 odnotowano 92 epidemie (!). Historycy szacują, że w wieku XIV i XV nasz kraj był wolny od epidemii przez 70 na 100 dni, zaś w kolejnych dwóch stuleciach ok. 50 na 100 dni. Bywały stulecia, kiedy mór pojawiał się nawet 20 razy trwając niekiedy nawet 2-3 lata.
W czasach staropolskich język potoczny naszych przodków obfitował w wiele wymiennych nazw określających chorobę nazywaną dziś dżumą: mór, przymorek, czarna śmierć, złe powietrze, morowe powietrze, zaraza morowa, aura pestifera, pestilencia.
Szczególnie ciekawy jest opis epidemii dżumy w Warszawie w latach 1624-1625, który zachował się do naszych czasów. Wyszedł on spod pióra ówczesnego „burmistrza powietrznego” stolicy Łukasza Drewno. Drewno, który z zawodu był aptekarzem, szczegółowo opisał wprowadzane przez siebie rozporządzenia i sposób ich realizacji. Odniósł się do zachowań mieszkańców i ich postawy wobec zarazy. Autor tych relacji przeżył epidemię, jednak podczas zarazy zmarła jego córka, zięć oraz troje wnucząt. Dżuma zabiła wtedy 15-20 % mieszkańców Warszawy. Po tych wydarzeniach, w XVII wieku, dżuma wróciła do Warszawy jeszcze 8 razy. Jednak największa epidemia w historii stolicy wybuchła w roku 1708 i trwała przez 3 lata. Zachował się zapis jej dotyczący sporządzony przez zakonnika z Bractwa św. Benona: „Roku 1708, około świętego Jana, na kształt jakiego pożaru tak nagle morowe powietrze opanowało Warszawę, że prawie czasu nie było do ucieczki; w całym mieście jeden tylko dom wolny od tej zarazy (…) klasztory prawie ze wszystkim wymarły (…). Wielu ludzi było co powietrze wytrzymali, a po tym z niego umarli, tak dalece, że blisko 30 tysięcy ludzi ta zaraza z tego świata zgładziła” ( w 1700 r. Warszawa liczyła 39 tysięcy mieszkańców). Pamiątką po tej epidemii jest warszawska pielgrzymka piesza na Jasną Górę. Pierwszych 200 pątników wyruszyło w drogę w lipcu 1711 r., by prosić Matkę Boską o ocalenie miasta.
Świetny literacki zapis dżumy w Londynie w roku 1665 to dzieło Daniela Defoe „Pamiętnik roku zarazy”. Dżuma zabiła wówczas ok. 75–100 tysięcy mieszkańców miasta. Autor przytacza w swym dziele objawy tej śmiertelnej choroby: „Obrzęki występujące zazwyczaj na szyi lub w pachwinach, z chwilą gdy wrzody stwardniały i nie chciały pękać, stawały się tak bolesne, że dorównywały najbardziej wyrafinowanym torturom; byli tacy, którzy nie mogąc znieść podobnych męczarni, wyskakiwali oknem albo strzelali do siebie, bądź w inny sposób pozbawiali się życia. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że plaga, tak jak przypuszczalnie wszystkie choroby, działała w różny sposób na różne organizmy; niektórych pokonywała od razu, dostawali wysokiej gorączki, wymiotów, nieznośnego bólu głowy, bólu krzyża i tak aż do obłędu i przystępów szału pod wpływem tych cierpień; innym znów tworzyły się obrzęki i wrzody na karku, w pachwinach, pod pachami, które, zanim pękły, przyprawiały ich o nieznośne udręki i tortury; innych wreszcie, jak zauważyłem, zaraza chwytała znienacka, gorączka stopniowo zaciemniała ich umysł, nie zdawali sobie sprawy ze swego stanu, aż wpadali w omdlenie, tracili przytomność i umierali bez cierpień. Defoe opisuje także duchowe skutki epidemii i liczbę jej ofiar: „Klęska ta sprawiła, że ludzie przycichli i spokornieli, gdyż w przeciągu 9 tygodni umierało ich razem wziąwszy około tysiąca dziennie. Jeżeli wolno mi wyrazić zdanie na podstawie tego co widziałem na własne oczy, bądź słyszałem od naocznych świadków, (…) sto tysięcy ludzi umarło wyłącznie na zarazę, nie licząc innych chorób, jak również nie licząc tych, którzy zmarli na polu, na gościńcu lub też w miejscach utajonych.”
Dżuma atakowała Europę kilkakrotnie w XV stuleciu i kilkunastokrotnie w wiekach XVI i XVII. Jej światowe apogeum to lata 1501-1650. Największe epidemie europejskie miały miejsce w latach: 1449, 1460, 1473, 1482-1483, 1521-1527, 1545-1547, 1562-1566, 1575-1582, 1602, 1622, 1625, 1652-1653, 1668-1670. Wraz z tą ostatnią epidemią dżuma wycofała się z Europy Zachodniej, jednak wciąż zbierała swe śmiertelne żniwo na wschodzie. W 1701 zaatakowała Konstantynopol, w latach 1703-1704 grasowała na Ukrainie, zaś w 1716 roku objęła swym zasięgiem Polskę, Czechy, Węgry, Austrię i Prusy. Ostatnia epidemia dotycząca ziem polskich miała miejsce na Wołyniu i Podolu w latach 1770-1771. Do końca XVIII wieku dżuma pojawiła się jeszcze na Bałkanach, w Turcji i południowej Rosji, ale nie przyjmowała objawów pandemii.
Nie należy też zapominać o wielkiej epidemii dżumy w Meksyku. Przywieziona przez Europejczyków wraz ze szczurami na ich statkach, w roku 1545, zabiła w ciągu kilku lat ok. 15 milionów Indian przyczyniając się, obok ospy i tyfusu, do ich totalnej zagłady.
Według niektórych badaczy charakterystyczna cykliczność występowania dżumy (co 10 – 15 lat) była wynikiem długości czasu uodpornienia się ozdrowieńca na nowe zachorowanie. Przebycie choroby dawało właśnie 10 – 15 letnią odporność. Zazwyczaj mór pojawiał się wiosną albo latem i trwał 4–7 miesięcy, bowiem mróz niszczył bakterie. Dżuma płucna natomiast, pochłaniała najwięcej ofiar zimą, podobnie jak ospa, tyfus i grypa.
CHOLERA
ostra zakaźna bakteryjna choroba przewodu pokarmowego wywoływana przez bakterię – przecinkowca cholery (Vibrio cholerae). Występuje na skutek spożycia skażonego pokarmu lub wypicia skażonej wody. Śmiertelność: 1 % przypadków leczonych, 50 % przypadków nieleczonych. Objawy: biegunka, wymioty, ból brzucha, stolec o konsystencji wody po płukanym ryżu, wysuszenie skóry, odwodnienie, śpiączka. Leczenie: nawadnianie i antybiotyki.
Angielski lekarz badając w 1854 r. rozprzestrzenianie się zarazy w Londynie, za jej źródło trafnie podał studnię ze skażoną wodą. Odkrycie to zapoczątkowało budowę wodociągów i kanalizacji w wielu europejskich miastach. W roku 1883 Robert Koch odkrył przecinkowca cholery. Opracowano wówczas doustnie podawaną szczepionkę.
Cholera występowała lokalnie w Azji, w Indiach, prawdopodobnie od stuleci. Nigdy jednak nie występowała epidemicznie. Źródła wspominają po raz pierwszy o wielkiej epidemii w Kalkucie dopiero w roku 1817.
Przecinkowiec cholery rozpowszechnił się wśród populacji ludzkiej w okresie kolonizacji przez Wielką Brytanię wilgotnych i podmokłych terenów w Zatoce Bengalskiej tzw. Sundarbanów. Wynalazki rewolucji przemysłowej (parowce, kolej) otworzyły mu drogę do Europy i USA.
Organizmy odpowiedzialne za cholerę żyją w przybrzeżnych ciepłych wodach morskich. Są to widłonogi, skorupiaki o długości ok. 1 milimetra, będące składnikiem morskiego planktonu. Należą do najliczniejszych organizmów jednokomórkowych na Ziemi. Ich mikrobiologicznym partnerem jest przecinkowiec cholery, który gromadzi się na nich i w nich, żywiąc się zrzucanymi przez nie co jakiś czas pancerzykami. Zarówno widłonogi, jaki i przecinkowce rozmnażają się w ciepłych przybrzeżnych wodach zalewających w przeszłości podczas przypływu lasy namorzynowe Zatoki Bengalskiej do 800 km w głąb lądu. W roku 1760 kompania Wschodnioindyjska przejęła Bengal i Sundarbany, dotąd dzikie i niezamieszkałe przez ludzi. Angielscy osadnicy werbowali Hindusów do wycinania lasów, budowania wałów i sadzenia ryżu na wykarczowanym terenie. W XIX wieku siedliska ludzkie zajęły 90 % Sundarbanów, co spowodowało nieuniknione kontakty ludzi i widłonogów żyjących w wodzie. Początkowo, widłonogi, a wraz z nimi przecinkowce spożywane przez ludzi wraz z zanieczyszczoną wodą, były usuwane przez ludzki system odpornościowy. Jednak, z czasem, przecinkowiec cholery nauczył się wykształcać włókno, które pozwalało mu przyczepiać się do jelita człowieka. Zaczął produkować też toksynę, która zmieniała biochemiczne procesy ludzkich jelit, odwracając ich normalne funkcje. Jelito, zamiast pobierać wodę w celu odżywienia tkanek, wysysało wodę i elektrolity z tkanek i wydalało z odchodami. Płyny wypłukiwane z jelit zabierały ze sobą różne dobre bakterie, mogące walczyć z przeciwnikiem oraz umożliwiały łatwe przemieszczanie się na inne organizmy (krople odchodów na żywności, odzieży, skórze itp.). Pierwsza epidemia w Sundarbanach wybuchła w sierpniu 1817 r. w miasteczku Dżoszohor, po silnych opadach, kiedy słona woda morska zalała miasto wdzierając się do domów i studni. Zmarło ok. 10 tysięcy mieszkańców. Zarażeni, którzy przeżyli zanieśli zarazę do Kalkuty. W roku 1824 cholera przedostała się do Chin i Persji. Druga fala zachorowań w Indiach miała miejsce w 1827 r. Wówczas brytyjscy żołnierze powracający ze służby do domu, zanieśli ją do Europy.
U progu lat 20. XIX wieku w relacjach kupców podróżujących do Indii pojawiają się opisy choroby objawiającej się wymiotami, biegunką i plamami na ciele. Arabscy żeglarze nazwali ją „kholera”, co w ich języku oznaczało upływ żółci. W roku 1830 cholera dotarła do Rosji, gdzie dotknęła co 20 mieszkańca, a stąd do Europy, osiągając rozmiary pandemii w latach 1831-1838. Odtąd spowodowała kolejnych 6 wielkich pandemii na świecie i kilkadziesiąt epidemii o mniejszym zasięgu. Obecnie zapada na nią rocznie ok. 3 milionów ludzi, szczególnie w Afryce. Największa epidemia cholery w XXI wieku miała miejsce na Haiti, po trzęsieniu ziemi w roku 2010. Przywieźli ją ratownicy, którzy przybyli z Nepalu nieść pomoc. Nieczystości z ich obozu spływały na pola ryżowe mieszkańców, powodując szybkie rozprzestrzenianie się choroby. Zaraziło się pół miliona Haitańczyków, z czego zmarło 6 tysięcy.
Na ziemiach polskich, podczas pierwszej epidemii cholery w latach 1831-1838 w samym Królestwie Polskim zmarło ok. 13 tysięcy ludzi na 4 miliony mieszkańców, jednak już w Galicji zmarło ponad 100 tysięcy na taką samą liczbę mieszkańców.
Druga epidemia w latach 1847-1849 pojawiła się w czasie klęski głodu. Trudno oszacować liczbę ofiar, bowiem ludzie umierali też z powodu głodu i równoczesnej epidemii tyfusu. Prawdopodobnie zmarłych było więcej niż podczas pierwszej epidemii. Przebieg choroby podczas tej epidemii opisał jej naoczny obserwator Józef Gołuchowski: „(…) wybuchła niespodziewanie cholera. Choroba zaczynała się od biegunki i wymiotów, to od gwałtownego rżnięcia w brzuchu, w skutku którego chorzy bez przytomności na ziemię padali i z bólu aż ziemię gryźli”.
Trzecia pandemia cholery w latach 1852-1860 mogła pochłonąć nawet 200 milionów ludzi. Uważana jest za najbardziej zabójczy rzut choroby na świecie. Zaczęła się w Indiach, skąd przeniosła się do Rosji, a potem do Europy.
Kolejne epidemie cholery na ziemiach polskich miały miejsce w roku 1866 i roku 1873. Pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy ofiar w samej tylko Galicji. Ostatnia epidemia z lat 1892-1894 w Polsce miała mały zasięg, ale np. w Rosji zabiła 250 tysięcy chorych.
Ogółem, cholera w XIX stuleciu uśmierciła ok. 40 milionów ludzi w Europie. Statystycznie, podczas epidemii cholery na ziemiach polskich, umierał co 30 Polak.
U progu XX wieku cholera zanika w Europie, wycofując się do Azji, głównie do Indii. Wielka epidemia w 1900 r. zabiła w Indiach ok. 20 milionów ofiar.
Okazuje się, że zanik pandemii cholery spowodowany był wyginięciem szczepu przecinkowca, powodującego XIX- wieczne pandemie. Pozostały jednak inne jego szczepy, m.in. taki, który ma zdolność przetrwania w stojących wodach trzy razy dłużej niż jego poprzednik. Odkryto go w zwłokach 6 pielgrzymów z Mekki w 1906 r., którzy umarli z powodu biegunki. Nazwano go przecinkowcem El Tor, nie zdając sobie jeszcze wówczas sprawy z jego mocy i zagrożenia, jakie niesie. W 1937 r. zabił on 65 % zainfekowanych nim osób na Archipelagu Spermonde w Indonezji, uznano go wówczas za lokalną paracholerę. W 1961 r. El Tor poszerzył obszar działania, przedostając się na inne wyspy Indonezji, na Filipiny, do Malezji, Tajlandii i Chin, gdzie w prowincji Guangdong zabił 30-50 tysięcy mieszkańców. W 1971 r. pojawił się w Afryce nad jeziorem Czad. W 1990 r. cholera ta dotarła do Ameryki Południowej, gdzie nie było ognisk zachorowań od 1895 roku. Wiosną 1991 r. w Peru (ciepły wyjątkowo prąd Nino u wybrzeży) na cholerę zapadło 72 tysiące ludzi. Stamtąd choroba ruszyła do Ekwadoru, Kolumbii, Brazylii, Meksyku i USA. Do roku 1993 odnotowano w Ameryce Łacińskiej milion zachorowań i 9 tysięcy zgonów. El Tor nadal zbiera swe żniwo w Afryce, a w 2010 r. szczególnie mocno objawił się na Haiti, gdzie jego działanie określa się siódmą pandemią, która trwa do dziś.
TYFUS
(Typhus abdominalis) – odmiana duru brzusznego, odzwierzęcej bakteryjnej choroby zakaźnej, wywoływanej przez pałeczki bakterii Salmonella typhi. Sam tyfus wywołują bakterie zwane riketsjami, (rickettsja prowazekii) przenoszone przez wszy i pchły, głownie wszy odzieżowe. Okres inkubacji: 10-14 dni. Objawy w pierwszej fazie: stan podgorączkowy, bóle głowy; w drugiej fazie (do 20 dni od zakażenia): wysoka gorączka, krwotoki z nosa, brunatny nalot na języku (charakterystyczny objaw tyfusu), wzdęty brzuch. W trzeciej fazie następuje pełny rozwój choroby: wysoka gorączka, wysypka, majaczenie. Pałeczki duru brzusznego po przedostaniu się do przewodu pokarmowego lokalizują się w dalszym odcinku jelita cienkiego (tzw. jelicie krętym) i tutaj – wnikając przez nabłonek jelitowy – dostają się do układu limfatycznego, gdzie dochodzi do ich rozmnożenia. Następnie dochodzi do bakteriemii, razem z krwią pałeczki dostają się do wątroby. W wątrobie i drogach żółciowych na nowo intensywnie namnażają się, a następnie spływają z żółcią do światła jelit. Tam pałeczki i produkowana przez nie endotoksyna wywołują zmiany zapalno-martwicze. Natomiast krążąca we krwi toksyna uszkadza jednocześnie narządy miąższowe, mięsień sercowy, układ nerwowy i szpik kostny. Droga zakażenia: bezpośrednio przez ugryzienie owada, pośrednio przez wydaliny chorych, brudną wodę, jedzenie i przedmioty nimi zanieczyszczone. Człowiek drapie miejsce ugryzienia przez wesz otwierając w ten sposób tym drogę do wniknięcia bakteriom wydalonym przez owada na skórę człowieka z kałem i wymiocinami. Leczenie antybiotykami. Zachorowanie daje pełną odporność.
W roku 1874 pałeczkę duru brzusznego odkrył w śledzionie zmarłego pacjenta polski lekarz, profesor UJ Tadeusz Browicz. Drogę transmisji bakterii z wszy na człowieka odkrył we Francji w 1909 r. Charles Nicolle, bakteriolog z Instytutu Pasteura. W 1928 r. dostał za to nagrodę Nobla.
Szczepionkę na tyfus opracował Rudolf Weigel w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym we Lwowie. Eksperyment Weigla polegał na wstrzykiwaniu do jelit wszy zarazków tyfusu, karmieniu ich ludzką krwią, a następnie na wydobyciu z chorych owadów pod mikroskopem ich jelit, z których wytwarzano szczepionkę. W latach 30. XX wieku jego praca znana była w Europie i Chinach; do roku 1939 zebrał 75 nominacji do nagrody Nobla. Po wybuchu II wojny światowej Niemcy nie zlikwidowali Instytutu i pozwolili Weiglowi na kontynuację badań. Dzięki nakładom Rzeszy zwiększono produkcję szczepionek, a uczony miał prawo do samodzielnego doboru współpracowników i karmicieli. Podczas okupacji karmicielami wszy potrzebnych do jego pracy, było ok. 5 tysięcy osób, którym zarobki, dodatkowe racje żywności i zaświadczenie o współpracy z instytutem uratowały życie (wśród nich był Zbigniew Herbert). Owady umieszczano w maleńkich klateczkach o jednej ściance z drobnej siateczki, przez którą mogły wyciągać ssawki. Każde pudełeczko zawierało ok. 500 wszy. Przypinano je elastycznymi paskami do skóry na nogach i rękach. Drapanie w miejscu ugryzień było zakazane, skóra bolała i piekła. Mimo wcześniejszego szczepienia niektórzy karmiciele zapadali na łagodną postać tyfusu, która, chociaż czasem ciężko przebiegała, nie była śmiertelna. Rekordziści karmili dziennie 8-10 tysięcy wszy, tracąc w ciągu miesiąca ok. litr krwi. Pracownicy laboratorium pilnowali, by karmienie nie przekraczało 45 minut, bowiem same owady nie przerywały ssania i pękały z nadmiaru pokarmu.
Tyfus, chociaż rozpoznany dopiero w XX wieku, a jako odrębna jednostka chorobowa wyodrębniony w stuleciu XIX, zbierał śmiertelne żniwo, głównie wśród ludzi biednych i podczas wojen, już od starożytności. W zapisach ówczesnych kronikarzy nazywany był „gorączką obozową”, gorączką okrętową” albo „gorączką więzienną”. W IV wieku p.n.e. na Dalekim Wschodzie nazywany był „gorączką rzeczną” lub „chorobą pchły piaskowej”. Wczesnonowożytni medycy określali go słowami: choroba łożna, łożnica, rychlica, pomarlica, fryzle, petocje. Dziesiątkował krzyżowców podczas wypraw krzyżowych oraz wojska wielu armii, odwracając bieg wojen. Ogromne żniwo zebrał podczas wojny secesyjnej w USA (1861-1865), pozbawiając życia 30 tysięcy żołnierzy w szeregach Unii. W formie epidemicznej choroba pojawiała się w następstwie wojen i klęsk żywiołowych. W Rosji, po wybuchu rewolucji 1917 r. na tyfus zachorowało 25 milionów obywateli, zmarł co dziesiąty z nich. Podczas I wojny światowej, mimo znanej już wówczas drogi roznoszenia bakterii i zaleceń lekarzy, tyfus pojawił się w szeregach wszystkich walczących armii, zabijając najwięcej żołnierzy w armii rosyjskiej (2,5–3 miliony). Do Polski, w 1920 r. przyniosły go oddziały Tuchaczewskiego. Podczas wojny polsko-bolszewickiej więcej ludzi umarło z powodu tyfusu niż na skutek działań wojennych.
Słowo tyfus – typhos pochodzi z języka greckiego i oznacza odurzenie gorączkowe, objawiające się zanikiem świadomości. W naszym kraju miał swoją własną, rodzimą nazwę. Józef Orkisz, lekarz pracujący w Warszawie i Lwowie, pisał tak w swojej pracy poświęconej tyfusowi w roku 1875: „(…) choroba nazwisko swoje otrzymała jak się zdaje, od symptomatu każdemu w oczy podpadającego, a mianowicie, od jakiegoś odurzenia czy otępienia umysłu chorego. W kraju naszym znaną była od dawnych czasów pod nazwą łożnicy, zapewne dlatego, ze chory gorączką tą złożony, kilka tygodni leżeć był przymuszony”.
Tyfus nadal występuje w ubogich rejonach naszego globu. Co roku choruje na niego ok. 22 miliony ludzi w Afryce, Azji i Ameryce Południowej.
GRYPA
(influenza) – wirusowa choroba zakaźna. Nazwę choroby, oznaczającą wpływ, wymyślili Włosi, przypisując pochodzenie infekcji wpływowi gwiazd. Nasza nazwa rodzima wzięła swój początek w rosyjskim słowie hrip = chrapanie, rzężenie lub też we francuskim gripper = chwytać, ściskać. Droga zakażenia: kropelkowa. Objawy: wysoka gorączka, bóle mięśni, bóle głowy, ból gardła, suchy kaszel, brak apetytu, dreszcze.
Wyróżniamy trzy typy wirusa grypy:
A – najbardziej niebezpieczny, może być przenoszony przez ptaki, świnie i konie. Istnieje ogromna różnorodność szczepów tego wirusa. Naturalnym ich rezerwuarem jest dzikie ptactwo wodne. Sporadycznie wirus jest przekazywany innym gatunkom, wywołując wtedy nierzadko wybuchy epidemii oraz pandemii grypy wśród ludzi czy fatalne w skutkach zachorowania ptactwa domowego.
B – występuje wyłącznie u ludzi. Brak możliwości międzygatunkowego krzyżowania wirusa typu B powoduje jego niezdolność do wywoływania pandemii.
C – występuje u ludzi i świń, powoduje jedynie lekkie infekcje. W porównaniu z pozostałymi dwoma typami wirusów, jest to stosunkowo mało agresywny patogen. Wywołuje objawy przede wszystkim u osób z obniżoną odpornością oraz bywa czynnikiem etiologicznym lekkich infekcji, takich jak zapalenie spojówek czy łagodny nieżyt dróg oddechowych. Nie ma możliwości wywoływania epidemii czy – tym bardziej – pandemii.
W 1891 roku, po długotrwałych i żmudnych badaniach, Richardowi Pfeifferowi, niemieckiemu bakteriologowi, udało się wyosobnić z przypadków grypy trudno dającą się hodować drobniutką pałeczkę, którą nazwał Bacillus influenzae i potraktował jako zarazek tej choroby. Wcześniej, bo już w 1890 roku, pałeczkę tę w materiale sekcyjnym dostrzegł nasz rodak – Odo Bujwid. Odkrycie B. influenzae zostało w krótkim czasie uznane za rozstrzygnięcie problemu etiologii grypy. W późniejszym okresie zaczęły się jednak pojawiać głosy krytyczne: w wielu epidemiach nie udawało się znaleźć pałeczki Pfeiffera albo też można było stwierdzić jej obecność tylko w niewielkim odsetku przypadków, podczas gdy – odwrotnie – wykrywano ją w przypadku innych chorób, a nawet u ludzi zdrowych. Spory co do etiologicznego znaczenia pałeczki Pfeiffera toczyły się jeszcze przez wiele lat. Skończyły się wraz ze stwierdzeniem wirusowego charakteru grypy. Po raz pierwszy wirus grypy wyizolował w roku 1933 Wilson Smith, zaś w 1937 r. Jonas Salk opracował pierwszą szczepionkę (później stworzył także szczepionkę przeciwko polio). Wyizolowania wirusa grypy to sukces badaczy brytyjskich, oprócz Smitha, także jego kolegów: Andrewsa i Laidlowa. Wrażliwym zwierzęciem laboratoryjnym okazały się fretki. Infekcję wywoływano zakażając zwierzęta popłuczynami z jamy nosowo-gardłowej chorych na grypę. Zwrócono przy tym uwagę na fakt zakaźności popłuczyn, mimo sączenia przez filtry bakteryjne. Wirus można było namnażać w płynie owodniowym i na błonie kosmówkowej jaja kurzego, jak również w płynie omoczniowym. Ta ostatnia metoda okazała się szczególnie prosta i dawała tak znaczne ilości wirusa, że zastosowano ją w swoim czasie do wyrobu szczepionek. Po przebyciu zakażenia fretki i myszy stawały się odporne na ponowne zakażenie, a w ich krwi znajdowano przeciwciała zobojętniające wirus – nazwano je neutralizynami. Stosowanie techniki krzyżowego zakażenia i neutralizacji pozwoliło stwierdzić istnienie różnych pod względem antygenowym szczepów wirusa grypy. Jednak wirus grypy mutuje, dlatego nie istnieje jedna uniwersalna szczepionka. Każda mutacja, wymaga opracowania nowej.
Wirus grypy towarzyszy ludzkości od wieków, przynosząc w tym czasie cierpienia i śmierć milionom istnień. Pierwsze zapiski na temat grypy możemy odnaleźć już w V wieku p.n.e. u Hipokratesa, który w swoim dziele Corpus Hippocraticum wprowadził termin „kaszlu z Perinthos” do opisania zakażenia górnych dróg oddechowych.
W 1485 r. przez Wyspy Brytyjskie przetoczyła się epidemia „angielskich potów”, która spowodowała śmierć wielu ludzi i wymusiła przesunięcie daty koronacji Henryka VII Tudora. Kolejny opis epidemii grypy pochodzi z 1510 roku. Epidemia rozprzestrzeniła się z Malty, obejmując kraje kontynentu europejskiego: Włochy, Hiszpanię, Francję, a następnie kraje Europy Północnej. Pierwszy niemal stuprocentowo pewny opis grypy pochodzi z 1557 r. Relacje źródłowe mówią o tysiącach zachorowań w Rzymie, a nawet wymarłych miastach w Hiszpanii. Kolejne wzmianki o chorobie, której objawy praktycznie pokrywały się ze znaną nam dzisiaj grypą, prowadzą do drugiej połowy XVI wieku. To właśnie wtedy, a dokładnie w 1580 roku, ludzkość miała do czynienia z pierwszą, oficjalnie uznaną przez naukowców pandemią grypy, czyli epidemią mającą miejsce w różnych środowiskach na dużym obszarze w jednym czasie. Jej wybuch nastąpił w Rosji, a przebieg prowadził do Europy przez Afrykę. Wówczas po stronie ofiar śmiertelnych zapisano ponad 8 000 osób w samym Rzymie.
W 1647 r. odnotowano epidemię grypy w Ameryce. W drugiej połowie XVII wieku wystąpiły cztery epidemie grypy w Anglii. O tyle jest to godne uwagi, iż z tego okresu pochodzą doskonałe opisy kliniczne choroby, poczynione przez Willisa i Sydenhama.
Również i w następnych latach większość krajów Europy nawiedzana była przez występujące okresowo epidemie grypy. Wśród ważniejszych należy odnotować wystąpienie w latach 1729-1730 dużej pandemii grypy na terenie Rosji. Charakteryzowała się ona wtórną falą zachorowań, które wystąpiły po dwóch latach i objęły większość krajów Europy. Do Polski zachorowania dotarły w listopadzie 1732 r. W 1733 r. pandemia objęła Amerykę oraz Afrykę. Jak z ówczesnych zapisków wynika: „Zachorowalność była olbrzymia, wspominano nawet, że często chorowały zwierzęta domowe. Śmiertelność natomiast była mała. „Modna choroba” miała za ofiary tylko ludzi starych i osłabionych.”
Za największą inwazję grypy w XVIII wieku uznaje się pandemię z lat 1781-1782. Chorobę nazywano „katarem błyskawicznym”: na jesieni zanotowano pierwsze przypadki w Indiach, w grudniu już w Rosji, w styczniu 1782 roku w Petersburgu, w lutym w Finlandii, następnie fala epidemii przeszła przez Polskę, Danię, Niemcy, Szwecję, Anglię, Austrię, Holandię, Francję, Hiszpanię, wreszcie Italię. Zachorowalność była olbrzymia, w wielu miastach chorowała prawie cała ludność.
Niestety, wraz z niezliczoną ilością zalet rozwoju cywilizacyjnego, pojawiły się także wady. Kluczowy w kontekście późniejszego rozprzestrzeniania się grypy, był rozwój transportu, a co za tym idzie – łatwość w podróżowaniu. Dlatego w XIX wieku zasięg choroby był jeszcze większy. Pierwsza pandemia miała miejsce w latach 1830-1833, zaczynając się w Chinach, następnie biegnąc m.in. przez Filipiny, Indie, Indonezję, docierając do Europy przez Rosję i, podobnie jak wcześniej, dotykając także Amerykę Północną. Choć odsetek śmiertelnych przypadków nie był tym razem szczególnie wysoki, to jednak wrażenie robi wskaźnik zapadalności, utrzymujący się na poziomie 20-25%.
Pod koniec XIX stulecia, w roku 1899 wybucha tzw. grypa rosyjska. Pierwsze przypadki zachorowań zwiastujących nadchodzącą epidemię odnotowano już w maju 1889 r., w trzech różnych miejscach: w Bucharze (Azja), w Athabasce (Kanada) i na Grenlandii. Około połowy października 1889 r. grypa pojawiła się w Tomsku na Syberii, by pod koniec miesiąca dotrzeć do Petersburga zaś stamtąd „prostą drogą” – influenza dostała się do Berlina, by następnie do końca grudnia opanować pozostałe miasta Europy i zagościć w nich na kilka tygodni. Kierunek marszu epidemii grypy – ze wschodu, od strony od Petersburga, stał się powodem nazwania jej „rosyjską”. Epidemia grypy szalała także w polskich miastach. Na początku grudnia 1889 r. zawitała do Łodzi i Warszawy, by następnie zjawić się w Krakowie i w Poznaniu. W stolicy Wielkopolski osiągając szczyt zachorowań w połowie stycznia, powoli zaczęła ustępować, by prawie wygasnąć do końca miesiąca. Chorobę wywoływał zmutowany wirus H2, w odróżnieniu od wirusa H1, który dotychczas był sprawcą grypy sezonowej. W latach 1889-1890 liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 1 000 000.
W czasach nowożytnych największą epidemią grypy była tzw. grypa hiszpanka w latach 1918-1919. Hiszpania, jako jedyny kraj, nie cenzurowała informacji prasowych o zachorowaniach, dlatego opinia publiczna początkowo uważała ten kraj za źródło choroby. Epidemia pochłonęła ok. 50–100 milionów ofiar (więcej niż zginęło podczas I wojny światowej), zaś zainfekowanych zostało ok. 500 milionów ludzi tj. 25 % ówczesnej populacji. Jej sprawcą był wirus grypy ptasiej H1N1, który zmutował przenosząc się na ludzi. Grypę rozprzestrzeniły wojska wracające z frontów po zakończeniu działań wojennych. Umierano głównie na skutek powikłań, zwłaszcza z powodu zapalenia płuc.
Hiszpanka pojawiła się prawdopodobnie najpierw W USA w hrabstwie Haskell w stanie Kansas. Loring Miner – lekarz, który tam pracował zauważył, że na przełomie lutego i marca 1918 r. na jego terenie, w krótkim czasie, zachorowało na grypę aż 18 osób, z czego 3 zmarły. Napisał raport do władz federalnych, który dziś uznaje się za pierwsze ostrzeżenie o pojawieniu się epidemii. Prawdopodobnie grypę przynieśli żołnierze stacjonujący w bazie Camp Funston, którzy przyjechali odwiedzić rodziny.
Inna hipoteza umiejscawia źródło choroby w Chinach, gdzie w czerwcu 1918 r. wybuchła epidemia. Do Europy grypę przyniosło 140 tysięcy chińskich robotników, których po wojnie zatrudniono do pracy we Francji. Stąd zabrali ją wracający do domu żołnierze USA.
Jeszcze inna teoria dotycząca pochodzenia choroby, pojawienie się hiszpanki przypisuje wadliwej szczepionce na tyfus podawanej żołnierzom USA walczącym podczas I wojny światowej.
Wirus hiszpanki atakował w USA dwoma falami. Pierwsza, wiosną 1918 r., była łagodna. Większość zarażonych wyzdrowiała już po 2-3 dniach. Umierały te osoby, u których grypa przechodziła w zapalenie płuc. W Camp Fuston zmarło 60 żołnierzy spośród 40 tysięcy tam stacjonujących. Żołnierze, których z Fortu wysyłano do walk w Europie, prawdopodobnie przywieźli wirusa do Francji. W kwietniu 1918 r., w porcie Brest, dokąd przybywali rekruci zza oceanu, brakowało już miejsc w szpitalach polowych. Drugi atak choroby nastąpił we wrześniu 1918 r. Wirus prawdopodobnie zmutował i uderzył z dużą siłą. Pierwsze zachorowania odnotowano w bazie Camp Devens koło Bostonu. Po miesiącu zarażonych było tam 14 tysięcy żołnierzy spośród 45 tysięcy. Zmarło 750 z nich. We wrześniu 1918 r, nadeszła druga fala epidemii. Wirus pojawił się w Filadelfii i szybko objął swym zasięgiem całe Stany Zjednoczone łącznie z Alaską. Szczyt zachorowań przypadł na październik. Objawy rozwijały się w ekspresowym tempie. W ciągu dni, a czasem nawet godzin, skóra chorych stawała się niebieska, a płuca wypełniały się dławiącym płynem. Podczas drugiego ataku wirus zabijał głównie młodych ludzi w wieku 25 – 32 lata (dochodziło u nich do tzw. burzy cytokin tj. zbyt silnej reakcji systemu odpornościowego organizmu). Po 6 tygodniach grypa odpuściła. Ogółem, w USA na hiszpankę zmarło 670 tysięcy ludzi.
Również w Europie hiszpanka zbierała ogromne śmiertelne żniwo i także tutaj, masowo umierali ludzie młodzi. Jedna z hipotez tłumaczących to zjawisko, mówi, że ludzie starsi, posiadali odporność na hiszpankę nabytą podczas epidemii grypy tzw. rosjanki w 1899 r. Prasa polska alarmowała: „Całe gminy leżą w ogromnej gorączce, wielu chorym bucha krew z ust i nosa. Kto się zaziębi, ten idzie na tamten świat”. Grypa dotarła latem 1918 r. do Lwowa, we wrześniu do Krakowa, a w październiku do Warszawy. Fala zachorowań trwała do stycznia 1919 r. , zaś ówcześni lekarze tak opisywali chorego na hiszpankę: „katar nosa i ócz dają choremu typowy wygląd influencyjny, na miękkim podniebieniu i w paszczy stwierdza się zaczerwienienie”. Dziś szacuje się, że hiszpanka zabiła ok. 500 tysięcy Polaków.
Przywieziona do Europy zza oceanu, grypa siała spustoszenie w kolejnych krajach Starego Kontynentu. Do końca 1918 w całym Zjednoczonym Królestwie śmierć poniosło ponad 220 000 osób. Ekspansja grypy była niesamowita i nie ograniczyła się do naszego kontynentu. Znaczną ilość zachorowań odnotowano we Freetown, istotnym porcie Sierra Leone, będącym punktem przerzutu wojsk brytyjskich. Kolejne terytoria szerzenia się zakażenia to Indie, Indonezja, Japonia czy Chiny – zaatakowane najpóźniej, wiosną 1919 roku. Australia w porę zdała sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa i wprowadziła obowiązkową kwarantannę we wszystkich portach, co znacznie obniżyło bilans ofiar na tym kontynencie. Do dziś ciężko jest ustalić dokładnie liczbę ofiar pandemii grypy z lat 1918-1919. Średnia śmiertelność szacowana jest na ok. 2-10%, choć w pewnych izolowanych środowiskach sięgała ona nawet 20%, jak w przypadku armii amerykańskiej. W ciągu pierwszych 25 tygodni od wybuchu pandemii, grypa mogła zabić nawet 25 milionów ludzi. Łączny bilans ofiar hiszpanki szacuje się na 50 – 100 milionów. W samych Indiach śmierć poniosło 17 milionów osób, czyli 5% społeczeństwa. W Indonezji licznik ofiar zatrzymał się w okolicy 1,5 miliona.
Śmiercionośna – choć już nie w takim stopniu jak „hiszpanka” – grypa powróciła niecałe 40 lat później. Odpowiedzialny za nią był nowo zmutowany wirus H2N2, powstały najprawdopodobniej z kombinacji materiału genetycznego wirusa grypy ludzkiej i wirusa odpowiedzialnego za infekcje u dzikiego ptactwa. Po raz pierwszy zaatakował na początku 1957 roku w Chinach. Wczesną wiosną pojawiały się doniesienia o rozprzestrzenianiu zakażenia w kraju. W kwietniu wirus dotarł do Hong Kongu, Singapuru i Tajwanu, a już w czerwcu pojawił się w Stanach Zjednoczonych. Latem grypa dotarła również (głównie drogą morską) do Indii, Australii, Nowej Zelandii, Południowych Afryki i Ameryki oraz Karaibów. Początkowo nie odnotowano tam wielu przypadków zakażeń, jednak kilka miesięcy później uderzyła ze zdwojona siłą. Grypa azjatycka w latach 1957-1958 spowodowała zgon ok. 2 milionów osób. Choroba atakowała głównie dzieci, które nie miały odporności na poprzednio występujące szczepy wirusa. Zabijała jednak głównie osoby starsze bez przeciwciał, których organizmy trudniej niż ludzi młodych walczyły z zakażeniem. Jej przebieg i zasięg były łagodniejsze od hiszpanki; umierało 2-5 osób zakażonych na tysiąc ( w hiszpance 20-40 zakażonych na tysiąc).
Wirus azjatyckiej grypy powrócił 10 lat później, w nieco zmienionej formie, wywołując trzecią wielką pandemię. W wyniku skoku antygenowego (który zaszedł najprawdopodobniej w organizmie świni!) ze znanego już wirusa H2N2, powstał nowy szczep – H3N2. Po raz pierwszy zidentyfikowano go 13 lipca 1968 roku. Tę datę możemy uznawać za początek nowej pandemii, której nazwa – grypa Hong Kong – pochodzi od miejsca izolacji wirusa. Pod koniec lipca odnotowywano już masowe zachorowania także w Wietnamie oraz Singapurze. Szczyt wzrostu liczby zachorowań nastąpił w ciągu dwóch tygodni od pojawienia się wirusa. We wrześniu grypa dotarła na Filipiny, do Indii, Australii oraz Europy. W tym samy czasie wirus trafił również do Stanów Zjednoczonych, przeniesiony przez żołnierzy wracających z wojny w Wietnamie. Po całym kraju rozprzestrzenił się do końca grudnia. W 1969 zachorowania zaobserwowano także w Japonii, Południowej Ameryce oraz Afryce. Najwięcej przypadków śmiertelnych odnotowano na przełomie grudnia 1968 i stycznia 1969 roku. Grypa Hongkong w latach 1968-1970 zabiła 750 tysięcy ofiar. Śmiertelność nie była wysoka: 1 osoba na tysiąc zarażonych. Co ciekawe, wirus H3N2 powrócił stosunkowo niedawno, bo w sezonie grypowym 2003-2004, jako „grypa Fujian” – wywołując znacznie cięższe niż przeciętne coroczne zachorowania.
Grypa rosyjska w latach 1977-1978, będąca kolejną mutacją ptasiego i ludzkiego wirusa H2N2, spowodowała zgon ok. miliona osób. Warto podkreślić, że zachorowania dotyczyły przede wszystkim dzieci i młodych osób. Wynika to z faktu, że bardzo podobny szczep wirusa atakował już wcześniej – między 1947 a 1957 rokiem – i większość osób dorosłych posiadała już wykształconą przeciw niemu odporność. Spekulowano także, iż pojawienie się tego wariantu wirusa jest skutkiem nieprzewidzianego incydentu w laboratoriach rosyjskich lub północnochińskich, jednak taka wersja wydarzeń nigdy nie została potwierdzona.
Ostatnia pandemia grypy wybuchła wiosną roku 2009 w Meksyku, obejmując z czasem swym zasięgiem cały świat. Nazwano ją świńską grypą, bowiem wywoływał ją zmutowany wirus a/H1N1, który przeniósł się na ludzi ze świń. Śmiertelność wynosiła 5 osób na tysiąc zakażonych. W Meksyku, nazwaną ją grypą meksykańską. Wirus świńskiej grypy pojawił się w tym kraju na przełomie marca i kwietnia i zainfekował nawet 600 tysięcy osób. Również w marcu wirus pojawił się w USA, zaś w Polsce odnotowano jego obecność w maju. 11 czerwca WHO ogłosiło pandemię świńskiej grypy. Wyjątkowym przykładem skoku antygenowego skutkującego mutacją jest wirus H1N1, odpowiedzialny za pandemię z 2009 roku – zawiera on fragmenty materiału genetycznego wirusa grypy ludzkiej, ptasiej oraz świńskiej. Przesunięcia antygenowe skutkują występowaniem nowych wariantów wirusa w trakcie corocznego „sezonu grypowego”, natomiast skoki, zdarzające się co kilkadziesiąt lat – są przyczynami epidemii i pandemii. Liczba ofiar śmiertelnych tej epidemii szacowana jest między 285 000 a 575 000.
Pandemię świńskiej grypy poprzedziła tzw. ptasia grypa w latach 2003-2006 występująca w krajach azjatyckich: Chinach, Kambodży, Japonii. W roku 1997 ludzie prawdopodobnie po raz pierwszy zarazili się wirusem ptasiej grypy H5N1. Zarażenie tą grypa było możliwe tylko przez kontakt z zarażonym ptakiem domowym. Wirus przenosił się przez mięso, paszę, także drogą kropelkową w powietrzu. Wirus ten nie przenosi się z człowieka na człowieka.
SARS
(severe acute respiratory syndrome) – zespół ciężkiej niewydolności oddechowej, potocznie nazywany nietypowym, wirusowym zapaleniem płuc. Powodowany przez odzwierzęcy koronawirus przenoszony przez nietoperze i łaskuny. Objawy podobne jak w grypie sezonowej; cechą charakterystyczną są powikłania w postaci duszności i niewydolności oddechowej. Droga zakażenia: kropelkowa i przez kontakt z wydzielinami.
Epidemia SARS w latach 2002 – 2003 wybuchła w Chinach w prowincji Guandong. Władze Państwa Środka bardzo długo ukrywały chorobę, poinformowały WHO o jej obecności dopiero w lutym 2003 r., kiedy epidemia dotarła już do Tajlandii, Wietnamu i Hongkongu. Ogółem odnotowano ok. 8 tysięcy chorych, w Europie i USA były to tylko pojedyncze przypadki. U ¼ zarażonych choroba przechodziła w zapalenie płuc. Płuca wypełniały się płynem odcinając dopływ tlenu. Zmarły 774 osoby.
Jedna z hipotez mówi, że SARS wyciekał z laboratorium w Pekinie.
EBOLA
wirusowa gorączka krwotoczna. Przenoszona przez zwierzęta, głównie nietoperze, ale też małpy, świnie i gryzonie np. cywety. Objawy: wysoka gorączka, wymioty, biegunka, zaburzenia krzepnięcia krwi. Wysoka śmiertelność 60-90 % spowodowana jest przez krwotoki wewnętrzne. Objawy występują do 21 dni po kontakcie z patogenem. Droga zarażenia: kontakt z krwią i płynami ustrojowymi chorych zwierząt, kontakt z krwią i płynami ustrojowymi chorych ludzi.
Dotychczas nie opracowano szczepionki na ebolę.
Znana w krajach Afryki od lat 60. XX wieku. Pierwsze masowe przypadki zachorowań odnotowano w 1976 r. w Demokratycznej Republice Konga w dolinie rzeki Ebola, od której wirus i choroba wzięły swoją nazwę.
Epidemia z lat 2013-2016 rozpoczęła się w Gwinei od dwuletniego chłopca i jego rodziny w grudniu 2013 r. Bardzo szybko objęła swym zasięgiem sąsiednie kraje afrykańskie: głównie Liberię i Sierra Leone. We wrześniu 2014 r. ebola pojawiła się w USA a w październiku w Hiszpanii, ale były to tylko pojedyncze przypadki. W Afryce chorowało 28 tysięcy ludzi, zmarło 11 tysięcy.
Kolejna epidemia eboli miała miejsce w Kongo w latach 2017-2019. Wirus zabił wówczas 2 tysiące ludzi. WHO ogłosiła go „zagrożeniem dla zdrowia o zasięgu międzynarodowym.”
Do epidemii eboli w sposób bezpośredni przyczyniła się rabunkowa gospodarka człowieka polegająca na wycince lasów równikowych. W latach 90. XX wieku niepohamowana wycinka lasów w Gwinei pochłonęła 85 % ich powierzchni, co spowodowało nieuchronny kontakt patogenów bytujących na dzikich zwierzętach zamieszkujących lasy z ludźmi. Na wykarczowane tereny napływali uchodźcy z ogarniętych wojnami Liberii i Sierra Leone i zaczęli je uprawiać. Nietoperze żyjące w wielkich koloniach, które przetrwały w krzakach i zaroślach pozostałych po lasach, stały się inkubatorem drobnoustrojów. Ludzie na nie polowali, zjadając ich mięso infekowali się wirusem. Ponadto, nietoperze zostawiały ślinę i odchody na owocach uprawianych przez ludzi.
Wirus Ebola Zair atakuje każdy narząd i każdą tkankę z wyjątkiem kości. Siedem tajemniczych białek i kwas nukleinowy RNA składające się na ten wirus działa jak molekularny rekin, który pożera ciało. Oznaką podskórnych wylewów są wybroczyny, czyli czerwone plamy. Tkanka podskórna obumiera i rozpływa się, natomiast skóra pokrywa się mnóstwem małych białych pęcherzyków zmieszanych z czerwonymi plamami. Lekarze określają to jako wysypkę grudkowo-plamkową. W miarę tego jak wirus się namnaża, atakowane są kolejne tkanki i narządy, m.in. serce, nadnercza, wątroba, naczynia krwionośne. Pojawiają się krwiste wymioty i krwawa biegunka. Z otwartych ran na ciele chorego zaczyna cieknąć krew. Czerwone plamy powiększają się, rozlewają i łączą w duże siniaki. Skóra staje się papkowata, miękka i łatwo ulega oderwaniu. Krew płynie z ust, a potem krwawić zaczyna każdy, nawet najmniejszy otwór ciała. Z każdą chwilą cierpienia się potęgują – oddziela się powierzchnia języka i wyściółka tchawicy. Zaatakowana zostaje też wyściółka gałek ocznych, które w krótkim czasie wypełniają się krwią, aż chory ślepnie. Kropelki krwi gromadzą się na powiekach i spływają po policzkach, nie krzepnąc. Krew ma w tym momencie konsystencję serwatki, a pod mikroskopem wygląda tak, jakby ją zmiksowano. W sercu następuje krwotok wewnętrzny, mięsień sercowy mięknie i krwawi do komór. Zostaje uszkodzony mózg i rozwija się śpiączka mocznicowa. Wątroba pęcznieje i żółknie, a następnie zaczyna się rozpływać. Przestają działać nerki, a śledziona staje się wielka i twarda niczym piłka. W ostatnim stadium ciałem szarpią skurcze, a ręce i nogi wyrzucane są na boki. Śmierć następuje z reguły w wyniki masywnych krwawień i śpiączki mocznicowej. W obliczu wszystkich tych spustoszeń nie dziwi, że zaraz po zgonie ciało człowieka ulega gwałtownemu rozkładowi.
Choć nazwa choroby pochodzi od rzeki w Zairze, swój początek ebola miała w sąsiednim Sudanie. Pierwszy zgon nastąpił prawdopodobnie 6 lipca 1976 roku w miejscowości Nzara na południu tego kraju. Zmarły był magazynierem w tkalni bawełny. Pod dachem magazynu gnieździły się nietoperze i niektórzy przypuszczają, że to one mogły przenieść wirusa. To jednak tylko spekulacje naukowców, podobnie jak domniemania na temat sposobu, w jaki wirusy te przedostały się do organizmu mężczyzny. Skonał zaledwie kilka dni po tym, gdy się źle poczuł. Świadkowie opowiadali, że tuż przed śmiercią krwawił ze wszystkich otworów ciała. Strach na całą okolicę padł dopiero kilka dni później, gdy podobne objawy wystąpiły u dwóch innych pracowników magazynu. Im też lekarze nie byli w stanie pomóc.
Następnym ogniskiem tej samej tajemniczej choroby był szpital w Maridi, mieście na wschód od Nzary. Wirus zaatakował pacjentów i wydostał się na zewnątrz za sprawą członków ich rodzin. Oprócz krwotoków u zakażonych lekarze zauważyli też objawy obłędu i psychozy. Niektórzy z nich zrywali z siebie bieliznę i nago wybiegali ze szpitala, a potem snuli się po okolicy w poszukiwaniu swych domów – jak gdyby nie mieli pojęcia, co się dzieje. Potęgowali strach przed nową plagą i narażali na nią kolejne osoby. W ciągu paru tygodni zmarło kilkaset osób – potem jednak choroba wygasła równie nagle, jak się pojawiła. Szpital w Maridi opustoszał. Część personelu, która ocalała, w panice uciekła do buszu, ale dzięki temu został przerwany łańcuch infekcji. Lekarze przypuszczają, że wirus żyje tam do dziś i pewnego dnia znów może zaatakować.
Do wygaśnięcia epidemii w Sudanie przyczyniło się też pewnie to, że chorzy umierali tak szybko, iż nie zdążyli zakazić większej liczby osób. Wiele wskazuje na to, że występująca tu odmiana wirusa (Ebola-Sudan) nie była przenoszona przez powietrze, co także ograniczało możliwość przeniesienia go na nowych żywicieli.
Choroba nie dawała o sobie znać przez prawie 20 lat. Ponownie zaatakowała w maju 1995 roku w półmilionowym zairskim mieście Kikwit. Tym razem oficjalne dane o liczbie zmarłych były nieco niższe – 77 procent z 316 osób zakażonych – ale prawdopodobnie wiele ofiar wirusa w tej statystyce nie ujęto. Wkrótce po wybuchu epidemii kto mógł, uciekał do buszu, i z pewnością były w tym gronie również osoby zakażone. Panika wybuchła w chwili gdy okazało się, że umierali nie tylko pacjenci szpitala w Kikwicie, ale też personel oraz osoby, które miały tylko przelotny kontakt z zakażonymi. Początkowo, sądząc po objawach – wysokiej gorączce i biegunce – lekarze myśleli, że mają do czynienia z czerwonką. Taką diagnozę postawiono, gdy do szpitala w Kikwicie zgłosił się miejscowy 36-letni technik. Zmarł po czterech dniach hospitalizacji. Sekcja zwłok wykazała, że niemal wszystkie jego narządy wewnętrzne zostały zniszczone. Zachorowały też opiekujące się nim pielęgniarka i zakonnica, którą ewakuowano do innego szpitala, oddalonego o sto kilometrów. A choroba przeniosła się tam razem z nią. Na nic zdała się zarządzona przez władze blokada dróg: wirus przenosił się z wioski do wioski i wkrótce zagroził samej Kinszasie, kilkumilionowej stolicy kraju. Po ulicach metropolii krążyły wojskowe ciężarówki, z których przez megafony wzywano ludzi, by nie wychodzili z domu, jeśli chcą ocaleć. I dopiero wówczas przerażone władze Zairu poprosiły o pomoc Światową Organizację Zdrowia. Z różnych krajów przysłano specjalistów od chorób tropikalnych, mikrobiologów i wirusologów, lecz chociaż byli wyposażeni w nowoczesny sprzęt, nie mogli już pomóc zakażonym. W opustoszałym szpitalu w Kikwicie, gdzie zaczęła się ta straszna historia, zastali tylko kilka dogorywających osób – zbyt słabych, by uciec z innymi do buszu.
Badania próbek pobranych z ciał zakażonych, które przeprowadzono w Ośrodku Zwalczania Chorób Zakaźnych w Atlancie, potwierdziły, że lekarze mają do czynienia z odmianą tego samego wirusa, który w 1976 roku zabił prawie 300 osób w Yambuku. Wirus Ebola przenosi się najczęściej drogą kropelkową, ale też przez bezpośredni kontakt z krwią i wydalinami chorego. Na przykład do amerykańskiego miasta Reston, 30 kilometrów od Waszyngtonu, jedna z jego odmian dostała się w 1989 roku w organizmach makaków sprowadzonych z Filipin. Zachorowały wtedy co najmniej cztery osoby.
Od innego gatunku małp, koczkodanów, wzięła się epidemia, która w 1967 roku wybuchła w Marburgu, około 100 kilometrów na północ od Frankfurtu nad Menem, gdy do tutejszego laboratorium sprowadzono zwierzęta do doświadczeń. Okazało się, że u małp ten wirus występuje często, nie powodując widocznych objawów patologicznych, ale przeniesiony na człowieka staje się zabójczy. Z 31 osób, które zakaziły się wirusem Marburg, bliskim krewnym eboli, zmarło siedem.
Badania wirusa Ebola pokazały, że okres inkubacji trwa zazwyczaj od siedmiu do czternastu dni, choć bywa nawet dwa razy dłuższy. W tym czasie następuje jego replikacja. Początkowe objawy – gorączka, bóle z przodu głowy, osłabienie, bóle mięśniowe – powodują, że lekarze nie od razu stawiają właściwą diagnozę, ponieważ podobne dolegliwości towarzyszą też innym chorobom. W kolejnych dniach dochodzi do nich wysypka, ból brzucha i spowolnienie akcji serca. W końcu krańcowo wyczerpany chory zapada w śpiączkę. Świadkowie ostatnich chwil ofiar eboli opowiadają, że twarz takich osób traci wyraz, a oczy się zapadają. Krwawe wymioty, krwotoki z nosa i ust sprawiają, że śmierć przyjmowana jest jako wybawienie od cierpień.
Lekarzom długo nie udawało się znaleźć skutecznego leku na tę chorobę. Uważali, że pojedyncze przypadki powrotu do zdrowia równie dobrze wynikały z odporności organizmu konkretnego człowieka, jak z zastosowania rybawiryny – leku stosowanego też np. przy wirusowym zapaleniu wątroby typu C. W gruncie rzeczy, by ulżyć osobom zaatakowanym przez ebolę, mogli zaledwie zapewnić im odpoczynek i podawać płyny. Jeśli się udawało zapobiec całkowitemu odwodnieniu organizmu, pacjent czasami wracał do zdrowia.
Próby znalezienia lekarstwa komplikował też fakt, że nie każda gorączka krwotoczna jest ebolą. Istnieje bardzo wiele chorób, jak żółta febra czy gorączka zachodniego Nilu, wywołujących podobne objawy. Wirusy Marburg i Ebola nawet pod mikroskopem są nie do rozróżnienia. Jeden i drugi przyjmuje rozgałęzione, fantazyjne kształty. Także objawy wywoływane przez ebolę i marburg są bardzo podobne.
Gorączka Ebola wciąż występuje endemicznie w niektórych rejonach środkowej i zachodniej Afryki. Strach przed nią, mimo stosunkowo niewielkiej liczby ofiar, potęguje świadomość, że nie wiadomo, co jest naturalnym rezerwuarem wirusa. Część naukowców uważa, że są nimi rudawki nilowe, owocożerne nietoperze zamieszkujące m.in. jaskinie w Ugandzie, ale podejrzewane są też antylopy i gryzonie.
Z Yambuku i następnych epidemii naukowcy wynieśli kilka lekcji. Najpierw zwrócili uwagę na to, że początkowym ogniwem zarazy jest zazwyczaj myśliwy lub wieśniak, który niedawno przebywał w głębi tropikalnego lasu i tam miał okazję do kontaktu ze zwierzęciem – nosicielem wirusa. Z tego powodu – podkreślają uczeni – dla powstrzymania rozprzestrzeniania się wirusa konieczne jest uniemożliwienie kontaktowania się ludzi z leśnymi zwierzętami. „Nie jedz przyrody” – głosiło hasło rozpowszechniane przez rządy kilku krajów, m.in. Gwinei, Liberii i Sierra Leone, które wprowadziły zakaz handlu mięsem nietoperzy i małp. Kolejny wniosek dotyczy rygorystycznej izolacji. Za każdym razem, gdy lekarze ulegają lamentom rodzin, które nie chcą się rozdzielać ze swoimi zarażonymi dziećmi lub małżonkami, choroba przenosi się dalej. Na przekór tym protestom, tradycjom i zwyczajom religijnym należy również tak zorganizować pogrzeby ofiar eboli, by zminimalizować ryzyko przeniesienia wirusa na innych. Inaczej mówiąc, trzeba zrezygnować z ceremonialnego obmywania i całowania ciała zmarłej osoby – i przy zachowaniu daleko idącej ostrożności natychmiast je pochować w głębokim grobie. Dwa następne wnioski wiążą się z zaleceniem starannego zachowania higieny oraz noszenia masek ochronnych, fartuchów i rękawiczek w pobliżu osób zarażonych. Powinno się w nie wyposażyć nie tylko każdego pracownika służby zdrowia (od lekarzy do techników laboratoryjnych), ale nawet grabarzy.
Na wieść o tym, co się dzieje w Afryce nadzwyczajne środki ostrożności wprowadziły nawet kraje europejskie. Na lotniskach, gdzie lądowały samoloty z podejrzanych regionów, sprawdzano podróżującym temperaturę i polecono wypełniać kwestionariusze zdrowotne.
Pracujący przez kilka dekad w Afryce prof. Janusz Pawęska, od 2004 roku szef Jednostki Specjalnych Patogenów przy Narodowym Instytucie Chorób Zakaźnych w Johannesburgu, zwrócił uwagę, że ten atak eboli różnił się od poprzednich znacznie większą skalą – przez około 40 lat od pierwszego rozpoznania eboli na świecie doszło do 22 wybuchów wirusa, które spowodowały ponad 2,4 tysiąca przypadków zachorowań, z czego 70 procent było śmiertelnych. Tymczasem atak z końca 2015 roku nastąpił w dziesięciokrotnie większej populacji ludzi i doprowadził do 11 tysięcy zgonów. Różnica polegała też na tym, że wirus zaatakował mieszkańców przeludnionych afrykańskich stolic, a nie, jak wcześniej, odizolowanych wiosek.
Reszta świata też nie była jednak bezpieczna. W sierpniu i wrześniu 2014 roku w Szpitalu Carlosa III na przedmieściach Madrytu zmarli dwaj hiszpańscy duchowni, którzy zarazili się ebolą podczas misji w Liberii i Sierra Leone. Na początku października zachorowała również pielęgniarka, która opiekowała się drugim z nich. Całą Hiszpanię sparaliżował strach, bowiem kobieta nie została odizolowana od razu. Na szczęście dalszych ofiar już nie było, pielęgniarka też wróciła do zdrowia.
Przyczyny epidemii
W każdej społeczności i w każdych czasach nadejście epidemii interpretowano jako karę bożą za grzechy ludzi. Jednak niektórzy próbowali szukać innych wytłumaczeń nawiedzającego ich nieszczęścia. Starożytni tłumaczyli sobie, że choroby powstają samorodnie we wnętrznościach Ziemi, z których wychodzą przez rany Ziemi czyli bagna, a mgła, która się tam unosi, roznosi chorobotwórcze miazmaty.
Słowianie wierzyli w boga Trzybka, który roznosił morowe powietrze po świecie.
W średniowieczu, winą za roznoszenie zarazy obarczano obcych, przybyszów, żebraków, włóczęgów, czarownice, Żydów, ludzi odmiennej rasy lub religii.
Za roznoszenie zarazy obwiniano podczas epidemii grabarzy, których oskarżano, iż rzekomo specjalnie roznoszą chorobę, aby mieć więcej pracy i wyższe zarobki. Powszechnie uważano ich za ludzi chciwych i zdeprawowanych, którzy okradali ofiary, handlowali zainfekowanymi przedmiotami, dobijali chorych, aby przejąć ich dobra. W niektórych polskich miastach miały miejsce procesy tzw. mazaczy tj. grabarzy, którzy celowo smarowali drzwi i klamki mózgiem i wydzielinami zmarłych na zarazę, aby rozsiewać chorobę (spisek mazaczy z Frankenstein – Ząbkowic Śląskich z roku 1606, stał się inspiracją powieści Mary Shelley).
Jedna z hipotez o pojawieniu się dżumy 1348-1350 upatruje przyczyny epidemii w krucjacie papieża Grzegorza IX przeciwko kotom, uznawanym przez niego za zwierzęta szatana i czarownic. W 1230 roku wydał on bullę „Vox in Rama”, w której potępił działania sekty Lucyferian i uznał czarne koty za diabelskie bestie, które należy wytępić. Gorliwi chrześcijanie, zachęceni przez najwyższego dostojnika Kościoła, doprowadzili do okrutnej rzezi i zagłady milionów tych zwierząt. Skutkiem tego była plaga szczurów i myszy, na które nie miał kto polować.
W XVII wieku, kiedy to liczne działania wojenne pustoszyły ziemie Rzeczpospolitej, nasi rodacy zarzewia zarazy dopatrywali się w ogromnej liczbie zostawionych na polach bitew, niepochowanych, rozkładających się ciał ludzi i koni.
Z czasem, zwłaszcza podczas nowożytnych epidemii, ludzie coraz częściej dochodzili do wnioski, ze zarażenie następuje poprzez kontakty z innymi członkami społeczności. Narrator „Dziennika roku zarazy” stwierdza: „(…) ów dopust boży szerzył się niewątpliwie przez zarażanie jedni drugich to znaczy przez pewne wyziewy czy opary, które lekarze nazywają effluvia, a więc przez oddech czy też pot, albo przez fetor, jaki wydzielają wrzody chorych.”
Znaki zapowiadające epidemie
Epidemie o dużym zasięgu zwykle poprzedzały różnego rodzaju klęski elementarne i niecodzienne anomalie pogodowe takie jak: ciepłe zimy, susze, nadmierne deszcze. Zdarzały się też dziwne zjawiska przyrodnicze: duża ilość myszy polnych, wymieranie żab, przejścia szarańczy niszczącej uprawy. Najczęstszym symptomem poprzedzającym epidemię był zwykle głód na skutek wyżej wymienionych zjawisk. Do złej kondycji fizycznej ludności i zniszczenia upraw przyczyniały się też działania wojenne.
Powszechnie wierzono, że zatrucie powietrza skutkujące zarazą powodowały różnego rodzaju zjawiska astronomiczne; koniunkcja planet, deszcz meteorytów, zaćmienie księżyca lub słońca, pojawienie się komety. Mgły i wiatry roznosiły wznoszące się z ziemi w następstwie tych zjawisk tzw. miazmaty czyli trujące wyziewy, które „zachwycali” ludzie mający z nimi styczność. Nawet autor „Dziennika roku zarazy” nie był wolny od wiary w astronomiczne znaki zapowiadające zarazę: „na kilka miesięcy przed zarazą ukazała się na niebie ognista gwiazda czy też kometa, tak jak w zeszłym roku przed pożarem”.
Nie znając prawdziwej przyczyny zarazy medycy i uczeni wydawali różnego rodzaju dzieła i broszury, w których umieszczali własne interpretacje przyczyn tego zjawiska. Świetnym przykładem takich działań jest dzieło wykształconego w Bolonii filozofa i lekarza Piotra Umiastowskiego „ Nauka o morowym powietrzu na czwory księgi rozłożone”. Uczony umieścił w swym dziele m.in. katalog znaków zwiastujących nadejście epidemii: pojawienie się komety, ogromna liczba żab, gwałtowna zmiana pogody, szybkie gnicie mięsa wystawionego na wiatr, zdychanie psów pojonych poranną rosą.
- Józefowicz, krakowski kanonik tak pisał o zarazie, która nawiedziła Kraków w roku 1652: „Nie daremnie złowroga kometa na początku tego roku rozrzucała smutne promienie po krańcach Polski. Słońce strasznym zaćmieniem zasłonięte ledwo świeciło, a nieprzyjazne planety, na nasze nieszczęście przysięgłe, przepowiadały, jako zwiastuny przyszłości, w Królestwie powietrze”.
Częste poronienia odnotowywane u kobiet tudzież liczniejsze niż zwykle narodziny bliźniaków zwiastowały nadejście zarazy.
Zachowanie ludzi podczas epidemii
UCIECZKA
Pierwszym i powszechnym sposobem na uniknięcie zakażenia podczas epidemii była ucieczka z miejsca objętego zarazą. W pierwszej kolejności uciekali na wieś ludzie zamożni, którzy posiadali możliwości i środki, aby przetrwać sporo czasu poza miejscem zamieszkania. Biedota, żyjąca z dnia na dzień, pozostawała w mieście. Czasami w desperacji ludzie chronili się w lasach, ale tam warunki do życia były bardzo trudne.
Daniel Defoe w „Dzienniku roku zarazy” 1665 tak pisze: „Prawdą jest, że setki, a nawet tysiące rodzin uciekały przed zarazą, jednakże wiele spośród nich uciekało za późno, i nie dość, że zmarło po drodze, ale zawlekło zarazę na wieś, tam dokąd się udały, i zapowietrzyło tych, u których szukały bezpiecznego schronienia (…). Wielu tych którzy mogli i mieli jakąś przyjaźń na wsi, uciekali tam by się schronić. Ludzie średniego stanu, którzy nie mieli rodziny ani przyjaciół poza miastem, rozpierzchli się po całym kraju, gdzie tylko mogli znaleźć przytułek, i to zarówno ci, którzy mieli pieniądze zdolne ulżyć ich doli, jak ci, którzy ich byli pozbawieni. Ci co mieli pieniądze uciekali zawsze najdalej, mogli bowiem się utrzymać o własnych siłach, ale ci, którzy mieli pustą kieszeń , cierpieli wielką biedę i konieczność zmuszała ich nieraz do zaspokajania najpilniejszych potrzeb kosztem wsi. Bardzo więc dawali się we znaki (…). Ludzie ci, nie mając żadnych zapasów żyli od przypadku do przypadku i cierpieli wielkie braki w lesie i w polu nie znajdując znikąd pomocy; powiadano jednak, że doprowadzeni do rozpaczy sytuacją w jakiej się znaleźli, dopuszczali się licznych aktów gwałtu w całym hrabstwie, rabowali, kradli, rżnęli bydło; inni znów, skleciwszy sobie budki i szałasy przy drogach, żebrali, i to tak natarczywie, że równało się to niemal żądaniu wsparcia.”
PRZEPISY PORZĄDKOWE
W dużych miastach Rzeczpospolitej, po ucieczce urzędników miejskich przed zarazą, wybierano „burmistrza morowego”, który kierował miastem. Zwykle pierwszym jego posunięciem było wydanie „zarządzeń na czas moru” oraz znaczne podwyższenie wynagrodzenia osobom pracującym z zakażonymi tzw. „służbom powietrznym” tj. cyrulikom, balwierzom, pielęgniarkom, pracownikom szpitalnych i miejskich kuchni, grabarzom, stróżom i strażnikom miejskim, kwestarzom i kolektorom jałmużny, hyclom, czyścicielom zakażonych domów itp. Szczególnie ważną role spełniali grabarze zwani kopaczami, którym oprócz dodatku do pensji, przysługiwało zakwaterowanie poza murami miasta, wikt i gorzałka. Powoływano także tzw. „wyganiaczy ubóstwa”, których zadaniem było wypędzanie z miasta potencjalnych roznosicieli zarazy: żebraków, prostytutki, bezdomnych. Obowiązkiem strażników było m.in. pilnowanie domów objętych kwarantanną i dostarczanie ich mieszkańcom żywności.
Kupcy i inne osoby chcące wjechać do miasta musiały wylegitymować się tzw. „paszportem zdrowia”. Był to rodzaj zaświadczenia mówiący, iż przybywają oni z terenów nie objętych zarazą, wystawiany przez władze miasta lub parafie od połowy XVII wieku. Osoba chora, którą złapano na próbie wejścia do miasta podlegała karze śmierci.
Zabraniano wylewać nieczystości na ulice i trzymać w obejściach bydło i drób. Nakazywano pozbycie się zwierząt domowych. W poradnikach antymorowych czytamy: „także psów i kotów wygnać; bo gdy od domu do domu biegają, najprędzej wiele złego ze sobą przynoszą, i psy pozabijać bo w ich sierści lęgnie się zaraza”.
Zakazywano organizacji hucznych uroczystości rodzinnych i biesiad, z muzyką i tańcem. Zabraniano także wystawiania sztuk teatralnych. Aby ograniczyć publiczne zgromadzenia zamykano szkoły, sądy, urzędy. Jedynie kościoły zwykle pozostawały otwarte i pełne wiernych podczas epidemii.
Aby uzyskać fundusze na walkę z zarazą i utrzymanie lazaretów władze organizowały różnego rodzaju kwesty i zbiórki; uchwalały nadzwyczajne podatki na zapowietrzonych tzw. szosy powietrzne, zaciągały pożyczki w fundacjach i u osób prywatnych. Budżet miasta podczas epidemii zasilały też wpływy z kar miejskich nakładane na osoby nieprzestrzegające przepisów epidemicznych oraz zapisy testamentowe zmarłych (chociaż te zasilały zazwyczaj budżet kościoła), a także tzw. „wkupne” płacone przez rodzinę w zamian za umieszczenie ich krewnego w lazarecie dla zadżumionych. Budowano, za murami miasta, specjalne izolatoria morowe. W Krakowie, podczas zarazy w 1652 r. były ich trzy rodzaje: dla chorych zarażonych dżumą, dla osób mających styczność z chorymi, dla grup wysokiego ryzyka: nędzarzy, żebraków itp.
Wydawano także specjalne przepisy dla duchowieństwa na czas zarazy. Instrukcja przeciwmorowa z Podola, z roku 1771 nakazywała: „kapłani do spowiedzi albo innych sakramentów podania chorym wezwani, ubrać się powinni w płaszcz z workowatego płótna, śliny nigdy nie połykać, nos i usta gąbką albo chustą octem namoczoną zakryć, dechu chorym nie przypuszczać, na ręce skórzane rękawiczki włożyć, często ręce i twarz octem umywać, także często siebie i suknie wykadzać”.
Zabraniano pochówku chorych w kościołach i na przykościelnych cmentarzach. Zakładano za miastem cmentarze morowe, a podczas dużej fali zgonów kopano zbiorowe mogiły. W pochówku nie mogła brać udziału rodzina zmarłego, jedynie miejscy grabarze, którzy zwozili zwłoki wozami, zwykle nocą. Ciała grzebano także w polach, w lasach, topiono w rzekach i jeziorach.
Doskonałym przykładem przepisów porządkowych podczas epidemii i wynikających z nich działań jest zachowany opis epidemii dżumy w Warszawie w latach 1624-1625. Jego autorem jest aptekarz „burmistrz powietrzy” Łukasz Drewno. Powołał on policję sanitarną celem utrzymania w mieście porządku. Grzebaniem zmarłych zajmowali się tragarze-kopacze odziani w czerwone suknie z czarnym krzyżem na piersiach. Podobny stój nosili wyganiacze usuwający z miasta potencjalnych roznosicieli zarazy. Chorych przewożono do lazaretu na wyspie na Wiśle, w pobliżu dzisiejszej Cytadeli. Jedzenie i leki podawali im kopacze, oni też zabierali ciała zmarłych. W zapowietrzonych domach okna i drzwi zabijano deskami. Palisadami odgradzano fragmenty miasta, gdzie stwierdzono zarazę. Stawiano tam czarny krzyż, jako znak ostrzegawczy. Więźniów zapędzono do sprzątania tonących w błocie i nieczystościach ulic. Ciała ofiar zasypywano ługiem i grzebano za miastem. Ustawiono straż przy grobach, aby złodzieje ich nie rozkopywali, a krewni nie przenosili zwłok na przykościelne cmentarze. Chłosta, a nawet szubienica groziły za rabunek ubrań zmarłych.
Podobnie jak w Warszawie w innych polskich miastach podczas zarazy obowiązywały specjalne przepisy i zarządzenia. Szczególny nacisk kładziono w nich na osoby zajmujące się grzebaniem ofiar epidemii. Grabarze zawsze zobowiązani byli do noszenia wyróżniającego ich stroju, zwykle, w odróżnieniu od warszawskich kopaczy, były to czarne płaszcze znaczone białymi krzyżami. Podobnie jak w całej Europie, grabarze musieli sygnalizować swoją obecność dzwonkiem zamocowanym przy wozie z trupami. Dostawali oni solidne wynagrodzenie. Jeśli brakowało chętnych do tej pracy, przymuszano do tego więźniów i skazańców. Jednak zazwyczaj, z uwagi na utratę pracy przez ludzi wielu zawodów, chętnych nie brakowało. W czasie zarazy powstawały też różne specjalizacje zawodowe, wcześniej niespotykane: poszukiwacze zwłok, mamki morowe karmiące niemowlęta zmarłych, czyściciele zapowietrzonych domów, wyganiacze ubóstwa itp.
Także władze Londynu wydawały specjalne rozporządzenia na czas walki z epidemią dżumy w roku 1665. O niektórych z nich wspomina Daniel Defoe w „Dzienniku roku zarazy”: „Gospodarz każdego domu, z chwilą gdy ktokolwiek z mieszkańców poskarży się na wyrzuty, czerwone plamy czy opuchliznę, bądź też w jakikolwiek inny sposób zasłabnie (…) winien donieść o tym komisarzowi zdrowia nie później niż w dwie godziny. Z chwilą gdy komisarz i cyrulik stwierdzą, że ktoś zachorował na zarazę, chory winien być tego wieczoru odosobniony w domu, gdzie zamieszkuje, a gdy już jest odosobniony, to choćby nawet nie zmarł na zarazę, dom w którym chorował, winien być zamknięty na miesiąc. W celu uwolnienia od zarazy rzeczy i sprzętów, pościeli, odzieży, obić i tapet, pokoje winny być dobrze przewietrzone i okadzone przy pomocy ognia i kadzideł zanim zostanie oddany znowu do użytku. Każdy dom zapowietrzony winien być naznaczony czerwonym krzyżem długości jednej stopy przez środek drzwi w sposób widoczny, z dodatkiem następujących, drukiem wypisanych słów: BOŻE ZMIŁUJ SIĘ NAD NAMI.”
IZOLACJA I WYLUDNIENIE
Można wyróżnić dwa typy izolacji podczas epidemii: dobrowolną i przymusową. Na dobrowolną izolację decydowali się ludzie zamożni, którzy na wieść o nadchodzącej zarazie robili wielkie zapasy i zamykali się z rodziną w swych posiadłościach, opuszczając je dopiero po ustaniu moru. Sami piekli chleb, warzyli piwo i korzystali z zasobów przez siebie zgromadzonych przed epidemią.
Przymusowa izolacja chorych towarzyszy epidemiom od niepamiętnych czasów. Ludzie bardzo szybko orientowali się, że choroba przechodzi z osoby na osobę i starali się unikać bezpośrednich kontaktów. W XIV stuleciu upowszechnia się kwarantanna (włoskie: quaranta giorni = czterdzieści dni): 40-dniowa izolacja osób zdrowych nowoprzybyłych do danego miejsca, celem obserwacji, czy nie mają symptomów choroby. Po raz pierwszy kwarantannę dla przypływających kupców zastosowały Republika Wenecka i Republika Raguzy (Dubrownik).
Podczas epidemii dżumy wiele europejskich źródeł wspomina o przymusowej izolacji zakażonych i ich współmieszkańców w postaci zamykania ich w ich własnych domach. Tam gdzie stwierdzono chociaż jeden przypadek choroby, władze zarządzały kwarantannę. Zabijano drzwi od zewnątrz i znaczono białym krzyżem. Przed drzwiami ustawiano miejskich strażników. Kto opuścił takie domostwo lub zataił chorobę albo śmierć członka rodziny, kończył na szubienicy.
Daniel Defoe w „Dzienniku roku zaraz” tak opisuje Londyn podczas epidemii dżumy w 1665 r.: ”dziwił mnie bardzo widok tych ulic tak niegdyś tłocznych, a teraz wyludnionych, widok snujących się rzadko przechodniów; gdybym był tu obecny i zabłądził, mógłbym nieraz przemierzyć cała długość ulicy i nie spotkać nikogo, kto by mi wskazał drogę, poza stróżami stojącymi na warcie przed zamkniętymi domami”.
Narrator powieści Defoe wyraża także swoje stanowisko na temat izolacji chorych w ich domach: „ Zamykanie domów było przyczyną wielu niezadowoleń. Trzymanie bowiem w tym samym domu, niby w więzieniu, ludzi zdrowych razem z chorymi uważano za rzecz okropną, zaś skargi ludzi tak uwięzionych bywały bardzo gorzkie. Słychać je było aż na ulicy, rozlegały się nieraz głosy pomstujące i pełne oburzenia, częściej jednak wołające o litość i współczucie (…). Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie zarządzono zamykania domów i nie więziono chorych, mnóstwo ich z wysoką gorączką, w malignie, biegałoby po ulicach, gdyż nawet, pomimo tych zarządzeń, zdarzały się często podobne wypadki i ci nieszczęśnicy dopuszczali się wszelkiego rodzaju aktów gwałtu na tych, których napotkali.” Okazuje się jednak, że w szczytowej fazie epidemii, zarządzenia władz o izolacji domów z chorymi zeszły na dalszy plan z powodu ogromnej liczby zgonów: „Kiedy pogrzeby stały się tak częste, iż ludzie nie nadążali już bić w dzwony, rozpaczać i płakać, ani nosić żałoby jedni po drugich, ba, nawet sporządzać trumien dla zmarłych, a więc po pewnym czasie gdy szaleńcze nasilenie zarazy wzrosło do niebywałych granic, przestano niebawem w ogóle zamykać domy.”
INDYWIDUALNE PRAKTYKI PRZECIWMOROWE
- mieszkanie w stajni razem z końmi, wierzono bowiem w ochronne działanie końskiego nawozu, oddechu
- wystrzeganie się mgieł i ciepłych wiatrów południowo-zachodnich, które roznoszą morowe powietrze
- wykadzanie mieszkań ziołami, jałowcem, bursztynem, siarką, żywicą, tytoniem
- trzymanie w domu śmierdzącego kozła
- palenie końskiego nawozu, kości oraz rogów zwierzęcych celem okadzenia domu i zapobieżenia wniknięciu doń śmiertelnych miazmatów
- mycie ścian wewnętrznych zwilżonymi w occie prześcieradłami, posypywanie podłóg wonnościami, skrapianie łóżek octem
- picie każdego ranka łyżki własnego moczu
- noszenie przy sobie gąbki nasączonej octem lub wonnościami, żucie ziół, nacieranie nimi nozdrzy oraz okolic serca
- noszenie przy sobie amuletów ochronnych
- ograniczanie kontaktów seksualnych
- unikanie wzruszeń
- unikanie objadania się i słodyczy
- spożywanie pokarmów lekkostrawnych, dobrze wypieczonego chleba, ptactwa latającego, ryb z rzek, suszonych owoców i zsiadłego mleka
- żucie dzięglu, skórki pomarańczowej
- smarowanie się octem z kamforą albo wódką różaną
- zażywanie różnego rodzaju specyfików paramedycznych: driakwi (sproszkowane zioła z dodatkiem wina, miodu i opium), octu czterech złodziei (ocet winny w którym prze 12 dni moczono bazylię, piołun, rutę, szałwię), pigułek Ruffa (mirra, szafran i aloes), pigułek św. Rocha z glinki, korzenia dziegciu, olejku skorpionowego, tytoniu i wielu innych
- noszenie na gołym ciele szlachetnych kamieni (topaz, szmaragd, szafir), pereł, bursztynów, kości słoniowej, rtęci w łusce z orzecha laskowego, sproszkowanej żaby, wątroby kozła, rogu jednorożca itp.
- noszenie masek z dziobem na twarzy, w których znajdowały się zioła i olejki zapobiegające zarażeniu
- spożywanie dużych ilości czosnku i cebuli, orzechów i rzodkwi
- strzelanie z armat i strzelb, by osuszyć powietrze i pozbawić je chorobotwórczych miazmatów
- głośne śpiewanie, krzyczenie, czytanie na głos, przepędzanie ryczącego bydła, by odstraszyć zarazę
- unikanie kąpieli i używania mydła, gdyż rozpulchnione pory skóry ułatwiają zarazie wnikanie do ciała
- podczas ziewania robienie znaku krzyża na ustach
- puszczanie krwi i lewatywy
- modlitwa i bezpośredni dotyk relikwii świętych patronów od morowego powietrza
Ludzie w obliczu zarazy niosącej zagładę, próbowali za wszelką cenę zaklinać rzeczywistość, udając się do różnego rodzaju wróżbitów z nadzieją, że przepowiedzą im uniknięcie choroby. Daniel Defoe w „Dzienniku roku zarazy”, jaka nawiedziła Londyn w 1665 r., pisze: „Lęki i obawy trapiące ludzi skłaniały ich do różnych szalonych i grzesznych postępków; szukali zachęty u ludzi z gruntu złych; zaczęło się bieganie do magów, jasnowidzów, astrologów, by poznać swoją przyszłość. (…) niezliczone rzesze tłoczyły się w dzień do ich drzwi. Strach górował nad wszystkimi namiętnościami, wyrzucali więc pieniądze na te bzdury w sposób szaleńczy.” Gros pieniędzy mieszkańcy Londynu, podobnie jak innych zapowietrzonych miast i miasteczek, wydawali na rzekomo cudowne specyfiki mające ich uchronić przed zarażeniem: „(…) latali za szarlatanami i wydrwigroszami, za każdą stara znachorką, prosząc o leki i rady; zaopatrywali się w takie zapasy pigułek, mikstur, środków zapobiegawczych, jak je nazywano, że nie tylko trwonili pieniądze, lecz zatruwali się zawczasu w obawie przed trucizną zarazy i przygotowywali swoje organizmy do przyjęcia choroby, zamiast je przed nią uodpornić”.
POMAGANIE LUB OPUSZCZANIE CHORYCH
Podczas zarazy szalejącej w Atenach, nie wszyscy pozostawiali chorych na pastwę losu. Tukidydes notował: „Jedni umierali z braku opieki, inni mimo najstaranniejszej opieki (…). Przede wszystkim ginęli najbardziej ofiarni: honor nie pozwalał im bowiem oszczędzać własnego życia i odwiedzali przyjaciół nawet wtedy, gdy domownicy złamani nieszczęściem przestawali w końcu zwracać uwagę na jęki konających”.
Częściej jednak ludzie ogarnięci strachem nie zbliżali się do chorych, porzucali nawet najbliższych przerażeni perspektywą zarażenia się śmiertelną chorobą. Narrator „Dziennika roku zarazy” z Londynu, z 1665 r. poczynił następujące obserwacje: „Natenczas bezpieczeństwo osobiste tak leżało każdemu na sercu, że niebyło w nim miejsca na współczucie dla nieszczęść bliźnich, każdy bowiem rozumiał, że śmierć stoi za jego progiem (…). Ten stan rzeczy sprawiał, że ludzie byli bezlitośni, samoobrona stawała się prawem mającym pierwszeństwo nad innymi. Dzieci uciekały od rodziców gdy ci mdleli ze słabości, zostawiając ich w stanie beznadziejnym. W wielu wypadkach, choć nie tak często jak w poprzednich, rodzice czynili to samo swoim dzieciom, były nawet straszne przykłady, że zrozpaczone matki, zabijały własne dzieci.”
POBOŻNOŚĆ ALBO UŻYWANIE ŻYCIA ZA WSZELKĄ CENĘ
Reakcje ludzi na śmierć, którą niosła zaraza, były bardzo różne. Świadkowie epidemii wspominają o gorliwych praktykach religijnych, specjalnych nabożeństwach z prośbą o odwrócenie zarazy, procesjach biczowników, postach, jałmużnach, talizmanach z wizerunkami patronów morowych itp. Daniel Defoe tak opisywał religijne praktyki mieszkańców Londynu podczas epidemii dżumy w 1665 r.: „(…) dokonywano publicznej spowiedzi, błagano Boga o zmiłowanie, o odwrócenie miecza sprawiedliwości; nie sposób opisać jak skwapliwie ludzie wszelkich wyznań tłumnie napływali do kościołów i domów modlitwy; przybytki owe były tak zatłoczone, że trudno się było przybliżyć choćby do drzwi największych świątyń.”
Na drugim biegunie lokowali się ci, którzy świadomi kruchości swojego istnienia, postanawiali korzystać z życia bez żadnych zahamowani, czy to moralnych, czy obyczajowych. Jedni okradali pozostawione przez uciekających przed zarazą domy, rabowali chorych , którzy osłabieni chorobą nie mogli się bronić. Drudzy urządzali wystawne uczty, oddawali się rozpuście, drwili i szydzili z działań powziętych przez ludzi obawiających się zarazy. Podczas epidemii odry w Atenach, w 431 r. p.n.e. tak opisywał ich postępowanie Tukidydes: „Kiedy zaś zło szalało z ogromną siłą, a nikt nie wiedział co będzie dalej, zaczęto lekceważyć na równi prawa boskie i ludzkie (…). Dawniej oddawano się użyciu po kryjomu, teraz jawnie korzystano z chwili, widząc jak szybko umierają bogacze, a ich majątki przejmują biedni. Każdy chciał prędko i przyjemnie użyć życia, uważając zarówno życie jak i pieniądze za coś krótkotrwałego ( …). Jeżeli idzie o bogów, ludzie uważali, że pobożność tak samo nie ma żadnego znaczenia, jak i obojętność religijna; widzieli bowiem, że wszyscy na równi giną. Z pogwałcenia zaś praw ludzkich nikt sobie nic nie robił, bo nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości; o wiele cięższy wyrok wisiał nad nimi już teraz w postaci zarazy.”
Giovanni Boccacio w prologu do „Dekameronu” opisuje zachowanie Włochów podczas epidemii dżumy w latach 1384-1350: „Wszyscy bezlitośnie tylko się o to starali, aby społeczeństwa z chorymi unikać(…). Niektórzy mniemali, że strzemięźliwość przeciwko zarazie zabezpieczyć może, dlatego też wszystkiego nieumiarkowania się wystrzegali. Zgromadzali się w domach swoich, gdzie żyli odcięci od świata całego. Jadali wyśmienite potrawy, pili wyborne wina i chuciom cielesnym nie folgując, czas swój na muzyce, grach, tańcach trawili, dla zapomnienia o zarazie i śmierci, która poza ich domami szalała. Inni zasię całkiem przeciwnie postępowali, twierdząc, że najlepszym lekarstwem na zarazę jest nie myśleć o niej, pić i żyć wesoło, śpiewać i żartować, wszystkie swoje pragnienia zaspokajać i śmiać się z tego, co się wokół dzieje. Tak też i czynili. Dzień i noc włóczyli się po oberżach, pili na umór, swawolili w cudzych domach.”
Podczas epidemii całe klasztory przenosiły się na wieś a wielu księży zamykało się w odosobnieniu i za nic miało powierzoną im duszpasterską posługę przerażonym żywym i konającym na skutek zarazy. Pewien nieznany z imienia awinioński mnich schowany w zaciszu klasztory, chłodno pisał do przyjaciela podczas jednej z wielu szesnastowiecznych epidemii dżumy: „epidemia osiągnęła takie rozmiary, że ze strachu przed zarażeniem lekarze nie odwiedzają chorych, nawet jeśli ci chętnie oddaliby im wszystkie swoje dobra doczesne.”
BIBLIOGRAFIA:
Giovanni Boccaccio, Dekameron, Wrocław 2018
Daniel Defoe, Dziennik roku zarazy, Warszawa 1993
Andrzej Karpiński, W walce z niewidzialnym wrogiem, Warszawa 2000
Sonia Shah, Epidemia, Kraków 2019
Tukidydes, Wojna peloponeska, Warszawa 1957
https://parezja.pl/migawki-dziejow-chorob-grypa-na-salonach-xix-wiecznej-europy/
https://pl.qwe.wiki/wiki/1889%E2%80%9390_flu_pandemic
https://pl.qwe.wiki/wiki/Typhoid_fever
https://portal.abczdrowie.pl/epidemie-ktore-zmienily-bieg-historii
https://www.liberaldictionary.com/hong-kong-influenza/https://stronazdrowia.pl/tyfus-czyli-dur-brzuszny-drogi-zakazenia-przebieg-i-leczenie-dur-brzuszny-szczepionka-tyfus-brzuszny-a-tyfus-plamisty/ar/c14-14333637
https://niezalezna.pl/313665-ludzkosc-wobec-zarazy
https://ksiazki.wp.pl/rudolf-weigl-wszy-tyfus-i-cztery-stracone-szanse-na-nobla-6145575670495361g/4
http://czas-bezpowrotnie-miniony.blogspot.com/2015/11/hipokrates-morowe-powietrze-i-kopyto.html
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1948814,1,z-dziejow-pandemii.read
https://www.national-geographic.pl/ludzie/wojny-z-zaraza
https://koduj24.pl/zaraza-pozytki-z-historii/
https://ziemianarozdrozu.pl/artykul/2854/wirus-eboli-czy-jest-sie-czym-martwic
https://tygodniksiedlecki.com/t55074-zaraza.grasowala.pol.roku.htm
https://astrahistoria.pl/bezbozny-zwyczaj-ktory-chronil-zaraza/
https://www.newsweek.pl/wiedza/nauka/ebola-jeden-z-najbardziej-morderczych-wirusow-powrocil/29qqks6
https://www.mugga.pl/tyfus-plamisty-lub-dur-brzuszny-c-3_17_84.html
https://www.national-geographic.pl/nauka/ebola-wirus-duch
https://pl.wikipedia.org/wiki/Epidemia_ospy_we_Wroc%C5%82awiu#/media/Plik:Ospa4.pnghttps://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,25821780,ebola-przy-niej-aids-to-blahostka-cztery-osoby-zachorowaly.html